
W całej tej historii
chodzi o to, że ziemia zaczyna wirować coraz wolniej, co powoduje
cały szereg nieprzyjemności, takich jak drastyczne wydłużenie
dnia i nocy, zanikanie pola magnetycznego, śmierć ptaków,
wielorybów i roślin. W tym wywróconym na lewą stronę świecie,
próbuje dorastać jedenastoletnia Julia. Nie dość, że zmaga się
z dojrzewaniem i niedorozwiniętymi emocjonalnie przyjaciółmi, to
jeszcze zakochała się w outsiderze, który nie zwraca na nią
uwagi. I to wszystko.
Kto szuka czegoś więcej,
może się rozczarować, bo niczego – poza słabą powieścią
inicjacyjną – tu nie ma. No, może apokaliptyczne okoliczności są
jakimś odstępstwem od normy, ale nawet to nie pomaga wypełnić
„Wieku cudów” tak bardzo potrzebną treścią.
Poza tym, jeśli na
narratorkę wybiera się jedenastoletnią dziewczynkę, to może
trzeba by się wysilić i przystosować samą narrację do jej wieku
i prawdopodobnego rozwoju. Jakoś ciężko sobie wyobrazić, że mając tyle lat rozprawia się nad naturą czasu, sensem życia, czy
przyczyną odwiecznego lęku człowieka przed wszechogarniającą
ciemnością.
Jeśli kogoś interesuje
czytanie dziesiątków opisów umierających wielorybów i spadających
ptaków, odnajdzie w „Wieku cudów” całe pokłady
masochistycznej rozrywki. Ale jest lepszy sposób na wprowadzenie się
w nastrój apokalipsy - można włączyć sobie na YouTube jakiś
profetyczny filmik. Słowa klucze to: koniec, jest, blisko.
Karen Thompson Walker, „Wiek cudów”,
przeł. Anna Gralak, wyd. Znak litera nova, Kraków 2012
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz