czwartek, 4 września 2014

Pierwsza dama umiera sama

W natłoku literatury dotyczącej II wojny światowej praktycznie nie ma książek poświęconych kobietom, a jeśli już są, to nie wnoszą do całego zagadnienia niczego nowego. „Magda Goebbels. Pierwsza dama Trzeciej Rzeszy” autorstwa Anji Klaubunde już ze względu na to zasługuje na uwagę. Johanna Maria Magdalena Goebbels przeszła długą drogę zanim stała się ulubienicą samego Hitlera. Mimo niewielu dostępnych materiałów źródłowych Kalaubunde udało się odtworzyć życie tej tajemniczej kobiety i rzucić całkiem nowe światło na proces zmiany światopoglądu, któremu byli poddawani mieszkańcy Trzeciej Rzeszy.

Życie Magdy dzieli się na dwie części – przed i po Goebbelsie. Na początku Magda Rietschel obracała się w towarzystwie Żydów. Nosiła gwiazdę Dawida na znak poparcia rodzącego się syjonizmu i była zakochana w Haimie Arlosoroffie, który przyczynił się do zawarcia porozumienia między Światową Organizacją Syjonistyczną a nazistowskimi władzami i który potem przypłacił życiem znajomość z nią. Potem Magda była żoną dużo starszego Günthera Quandta, ale małżeństwo okazało się niewypałem – nie tylko ze względu na różnicę wieku, ale także przez wyraźne sprzeczności charakterów. Dopiero gdy trafiła na Josepha Goebbelsa, poznała “prawdziwą” miłość. 

Rzucając się w wir nazistowskiego świata i niekończącą się spiralę rodzenia nowych potomków Josepha, Magda awansowała w oczach Hitlera i stała się wzorcową żoną i matką Trzeciej Rzeszy. 
 Jednak idylla trwała krótka, a Goebbels wdawał się w coraz to nowe romanse, które wykańczały jego żonę fizycznie i psychicznie. Finał tej historii znamy wszyscy, ale Klaubunde udało się ukazać dlaczego ta na pozór idealna żona podała swoim dzieciom cyjanek, gdy armia wyzwolicieli podbijała Berlin.

„Pierwsza dama Trzeciej Rzeszy” to nie tylko biografia. To przede wszystkim skomplikowany portret psychologiczny kobiety postawionej w niemożliwej sytuacji. Jej przeciętność i poszukiwanie silnych męskich wzorców doprowadziły ją nad skraj przepaści, ale kiedy zdała sobie z tego sprawę, było już o wiele za późno. Klaubunde nie jest jedynie autorką – odgrywa tu rolę psychologa kierującego do nas retoryczne pytania, a odpowiedzi na nie stanowią wyjaśnienie zagadki osobowości Magdy Goebbels.

I właśnie ta przeciętność pierwszej damy Trzeciej Rzeszy jest tak niepokojąca. Jeśli ona tak łatwo i szybko dała się porwać narodowemu socjalizmowi, to może się to stać z każdym z nas. Ku przestrodze.


Anja Klaubunde, „Magda Goebbels. Pierwsza dama Trzeciej Rzeszy”, przeł. Monika Kilis, wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2014

niedziela, 17 sierpnia 2014

Danse macabre



Yersinia pestis  (pałeczka dżumy)  przywędrowała do Europy na grzbietach szczurów, a właściwie w pchłach, które żywiły się szczurzą krwią. W przeciągu siedmiu lat (1346–1353) prawie połowa Europy zniknęła z powierzchni ziemi. Gdyby przełożyć to na dzisiejsze liczby, zmarłoby od 2 do 3,5 miliarda ludzi. I chociaż ten mroczny etap naszej historii nie jest niczym wesołym, to książkę „The great mortality” Johna Kelly’ego czyta się jak wciągający, ironiczny kryminał.

Na początku autor wprowadza nas w świat średniowiecza. Z obrzydliwą dosłownością opisuje ówczesne standardy higieniczne i społeczne, które w dużej mierze przyczyniły się do tak gwałtownego rozprzestrzeniania się czarnej śmierci. Następnie pokrótce przedstawia rodowód głównej sprawczyni, to jest Y.pestis, dając czytelnikom jako taki ogląd na jej modus operandi. Dowiadujemy się, z jaką prędkością wędrowała, którędy przybyła do Europy, co za sobą zostawiła. Kiedy galery genueńskie przywiozły ją w 1347 na Sycylię, Stary Kontynent wszedł w najmroczniejszy okres swojej historii.

Tu należy pokłonić się przed ogromem pracy badawczej autora, który dotarł do porażającej liczby tekstów źródłowych (wystarczy zresztą spojrzeć na bibliografię). Kelly zabiera nas w podróż po poszczególnych krajach dotkniętych zarazą, poczynając od Włoch, a kończąc na Europie Środkowej. W każdym rozdziale autor oddaje głos bohaterom tamtych czasów, przytaczając teksty z XIV wieku, które same w sobie są niesamowitym przeżyciem dla kogoś, kto interesuje się historią. 

Ponadto, Kelly poświęcił cały rozdział zagadnieniu pogromów. Tak jak teraz, tak i wtedy próbowano oskarżyć o całe zło Żydów. Ta konkretna część książki dobitnie pokazuje podobieństwa pomiędzy średniowieczem, a Holocaustem, przez co jest również ważnym świadectwem powtarzalności naszej historii.

Autor nie unika komentarza. Bezlitośnie obnaża dwulicowość ówczesnych duchownych i władców, nie zostawia też suchej nitki na społeczeństwie, które, w obliczu niewyjaśnionej zagłady, straciło resztki człowieczeństwa.  „The great mortality” to pozycja nie tylko dla historycznych freaków, ale także dla wszystkich, którzy są zainteresowani ciągiem przyczynowo-skutkowym dziejów. Dodam od siebie, że co wrażliwsi nie powinni jej czytać przy jedzeniu.


John Kelly, „The great mortality”, Harper Perennial; Reprint edition (January 31, 2006)
 

wtorek, 12 sierpnia 2014

On naprawdę wrócił



Po przeczytaniu kilkunastu pierwszych stron i rzuceniu okiem na okładkę można przypuszczać, że książka Timura Vermesa to przeprowadzona niskim kosztem prowokacja. W końcu posłużyć się w Niemczech postacią Führera, to zapewnić sobie doskonałą promocję, która z powodzeniem zepchnie na dalszy plan wartość literacką. „On wrócił” to jednak rzecz mocniejsza i o wiele bardziej mroczna, niż można się spodziewać na początku.

Lato 2011. Adolf Hitler budzi się na berlińskim podwórku i ze zdziwieniem stwierdza, że nie poznają go grający w piłkę członkowie Hitlerjugend. Nic to, pewnie byli w szoku – nie mogli nawet przypuszczać, że kiedykolwiek zobaczą swojego Führera z tak bliska. Ale jak wytłumaczyć, że dorośli Niemcy bezczelnie śmieją się z jego munduru i, zamiast czytać „Völkischer Beobachter”, wydają – o zgrozo! – kolorową  gazetę „Media Markt”? Do tego zewsząd straszy turecki element, nikt nie zna drogi do Kancelarii Rzeszy i nikt nie wierzy, że Adolf Hitler  j e s t  Adolfem Hitlerem.

Strzałem w dziesiątkę Vermesa było wprowadzenie pierwszoosobowej narracji. Hitler przemawia we własnym imieniu, ale daleko mu do zakompleksionego dyktatora-histeryka. Przypomina raczej – momentami nawet uroczego – pana z nieco innej epoki, przywiązanego do klasycznego ubioru i określonego zachowania. Jednocześnie jego eksponowana na każdym kroku duma z dotychczasowych osiągnięć i całkowity brak autocenzury, przybliżają go nieco do powszechnych wyobrażeń o Führerze-potworze. To, co mówi, uderza nie tylko we współczesne Niemcy, ale też w samą ideę Europy jako zintegrowanej całości. Gdyby w podobny sposób wypowiadał się Vermes, zabrzmiałby niczym psychopata. Za to w ustach Hitlera skrajności i kontrowersyjne porównania brzmią całkiem naturalnie.

Führer od samego początku logicznie analizuje i szybko wyciąga wnioski. Chociaż w głowie mu się nie mieści powszechne zdziczenie narodu niemieckiego, który nie okazuje swojemu wodzowi należytego szacunku i obraża go, nazywając sobowtórem, szybko orientuje się, że w tej niearyjskiej rzeczywistości nie ma lepszego narzędzia perswazji niż media. Nie musi się nawet szczególnie starać o dostęp do nich, bo przedstawiciele showbiznesu pojawiają się obok, jeszcze zanim zdąży przyzwyczaić się do założonych po raz pierwszy w życiu, chwilowo zastępujących mundur, dżynsów.

Oto drugie dno książki Vermesa: Hitler nie tylko jako postać, ale i produkt, który – z oczywistych względów – zawsze doskonale się sprzeda. Po sześćdziesięciu sześciu latach  lekko zdezorientowany wódz dostaje własny program telewizyjny, w którym ma parodiować samego siebie. Otrzymuje także biuro i komplet współpracowników, witających się z nim aryjskim pozdrowieniem. Klipy z jego „skeczami” biją rekordy popularności, internauci marzą o „selfie” z nowym idolem, neonaziści – którymi ten zresztą pogardza i wygłasza pod ich adresem niewybredne opinie – wysyłają mu pogróżki na skrzynkę mailową, największy tabloid robi wszystko, by odkryć jego prawdziwą tożsamość. Medialna paranoja trwa w najlepsze.

Sam Führer i tak wydaje się na nią wyjątkowo odporny. Nieoczekiwana podróż w czasie w ogóle pozwala mu spojrzeć na rozwiązania zastosowane przez jego kraj z dystansem. Na niektórych nie pozostawia suchej nitki, innym przygląda się z podziwem i żałuje, że sam ich nie wykorzystał. Hitler wytykający Niemcom błędy, a jednocześnie – nie wprost – przyznający się do własnych. Czy można było to rozegrać lepiej?

„On wrócił” to książka niepokojąca przede wszystkim dlatego, że Hitler jest w niej zupełnie zwykły. Nawet jeśli ekscentryczny, to w sposób idealnie pasujący do mainstreamu. Zachowuje się jak klasyczny dyktator, który, przekonany o swoim geniuszu, do zdobywania przychylności tłumów z powodzeniem używa tych samych metod, co lata temu.

Vermes nie ośmieszył Hitlera, nie próbował przedstawić go – jak wielu wcześniej – jako niepoczytalnego błazna. Skupił się na działającej bez zarzutu celebryckiej machinie, która bezwzględnie wrzuca w obieg, mieli, wypluwa i wkłada z powrotem to, co książkowy Hitler symbolizuje. Współczesny On nie byłby straszniejszy ani od tych, którzy wychodziliby z siebie, by go wypromować, ani tych z zapamiętaniem klikających „odtwórz”, „udostępnij”, czy „lubię to!”. Zresztą, jeśli dobrze się przyjrzeć, już tu jest. Nie wygląda jak On, ale manipuluje podobnie.

(Timur Vermes, "On wrócił", przeł. Eliza Borg, W.A.B., Warszawa 2014)

To jest oficjalna recenzja: 

środa, 9 lipca 2014

Opłacalny biznes



W wydanej kilka lat temu książce Zbrodnia. Twarzą w twarz ze współczesnym niewolnictwem E. Benjamin Skinner dowodził, że obecnie na świecie żyje więcej niewolników niż w którymkolwiek momencie historii. Meksykańska dziennikarka, Lydia Cacho podążyła śladem zniewolonych kobiet i dziewczynek – ofiar handlu ludźmi w celach seksualnych. Niewolnice władzy to kilkanaście reportaży z najróżniejszych zakątków świata, które sama autorka nazwała „mapą niewolnictwa XXI wieku”.

Żeby ją stworzyć wykonała tytaniczną pracę. Często (nie jest to nadużycie) z narażeniem życia, pod nosem przestępców i na ich celowniku. Dzięki temu głos w książce, oprócz ofiar, mają także handlarze, członkowie ich rodzin, pracownicy administracji państwowej, ale także kobiety, które, będąc niegdyś na miejscu ofiar, obecnie doskonale potrafią nimi manipulować.

Mimo wprowadzania przez kolejne kraje ustawowych zakazów handlu ludźmi, skala zjawiska nie zmniejsza się. Formalne zaostrzenia przepisów powodują jedynie wycofanie problemu z oficjalnego obiegu. Jako główną przyczynę takiego stanu rzeczy wskazuje Cacho nierówności społeczne pogłębiane przez seksizm. Dziennikarka nie ma wątpliwości, że handel kobietami w celach seksualnych przyczynia się do tworzenia rodzaju kultury, w której zniewolenie staje się czymś oczywistym i traktowane jest jak mniejsze zło, a nawet forma pomocy wypracowana dla kobiet przez model patriarchalny. W Niewolnicach władzy pojawia się istotne pytanie o granice. Wielu handlarzy ludźmi odnosi się do pojęć takich jak poczucie moralności czy wolność. Kobiety są jej pozbawione, ale mężczyźni z kolei uważają, że możliwość przedmiotowego traktowania kobiet świadczy o pełnym, męskim wyzwoleniu.

Cacho idzie tropem, którym podążał w książce McMafia. Zbrodnia nie zna granic Misha Glenny. Działalność przestępców porównuje do sposobu funkcjonowania kapitalistycznych przedsiębiorstw. Niewolnictwo korzysta na liberalizacji rynku podobnie jak inne sektory. Chodzi tu – tak jak wszędzie – o maksymalne zyski połączone z obniżeniem kosztów. Seksbiznes w naturalny sposób łączy się z gałęziami przestępczymi, takimi jak działalność mafii czy karteli narkotykowych, przemycanymi przez nie towarami i pieniędzmi lokowanymi w rajach podatkowych, które napędzają gospodarki poszczególnych krajów, uzależniając je coraz bardziej od dochodów pochodzących z nielegalnych źródeł. Przestępcy, politycy i policjanci chronią siebie nawzajem i skrupulatnie dzielą zyskami. Kto i po co miałby zmieniać taki układ?

Mimo, że jest to pytanie retoryczne, trudno oprzeć się wrażeniu, że Cacho szczerze wierzy, że można się tej hydrze aktywnie przeciwstawiać. Brzmi to trochę naiwnie, bo z Niewolnic władzy jednoznacznie wynika, że walka z seksualnym wyzyskiem kobiet dla nikogo z grona decydentów nie jest priorytetem. W żadnym stopniu nie zmniejsza to jednak szacunku dla jej zaangażowania i wielkiej odwagi. 
 
(Lydia Cacho, „Niewolnice władzy. Przemilczana historia międzynarodowego handlu kobietami”, przeł. Katarzyna Kuś, Paweł Wolak, Wydawnictwo MUZA S.A., Warszawa 2013)

To jest oficjalna recenzja: