czwartek, 14 listopada 2013

Absurd i klaustrofobia



„Pornogarmażerka” to kilkanaście historii o tym, co skutecznie ukryte. Zapomniane, zamiecione pod dywan, strzeżone niczym największa tajemnica. Wszystko to pod przykrywką normalności i stabilności. W uporządkowanej, poprawnej politycznie, otwartej na różnorodność Austrii, która – jak się okazuje – walczy z nieśmiertelnymi demonami nacjonalizmu, przemocy i strachem przed Innym.

Bohaterom Klimko-Dobrzanieckiego brakuje własnej przestrzeni. Imigranci, mimo prób asymilacji, ciągle czują się obco. Ci, którzy są „u siebie”, funkcjonują jak wydmuszki w świecie przedmiotów przekonani, że zapewnią im one bezpieczeństwo. Jedni nienawidzą drugich, ale ta nienawiść nie ma jak wybuchnąć. Najbardziej dotyka tych, którzy ją w sobie kumulują.

Wyobrażenie o austriackiej idylli – zorganizowanym kraju „starej Unii Europejskiej”, raju socjalnym i pięknych krajobrazach w tle – szybko ustępuje miejsca smutnej, klaustrofobicznej  rzeczywistości, w której dominuje raczej samotne przemijanie. Bez względu na to, czy jest się kimś „stąd”, czy przybyszem „stamtąd”, czy z sentymentem wraca się do przeszłości, czy od niej odcina. Historia okazuje się równie niewygodna jak współczesność.

Tym, którzy znają wcześniejsze książki Klimko-Dobrzanieckiego, nie trzeba autora szczególnie rekomendować. „Pornogarmażerka” potwierdza, że jest świetnym obserwatorem, co w krótkiej formie, jaką jest opowiadanie, procentuje szczególnie. Pespektywa, z jakiej się przygląda, obnaża bezsens sytuacji i działań. Niemożność dostosowania się ani do „teraz”, ani do „kiedyś”.

(Hubert Klimko-Dobrzaniecki, "Pornogarmażerka", W.A.B., Warszawa 2013) 

To jest oficjalna recenzja:



sobota, 9 listopada 2013

Łże-elity kontra wybawiciel



Do tej pory patrzyłam na Radio Maryja przez pryzmat podróży samochodem – kiedy znużenie za kierownicą dawało się we znaki, wystarczyło włączyć toruńską rozgłośnię i ciśnienie od razu się podnosiło. Ta radosna perspektywa została mi jednak odebrana za sprawą Piotra Głuchowskiego i Jacka Hołuba. Bo „Imperator” to nie jest książka śmieszna, zaryzykowałabym raczej twierdzenie, że jest to najstraszniejszy horror, jaki ostatnio czytałam. 

Z jednej strony biografia – rzeczywiście, śledzimy losy małego Tadzia, a potem już większego Tadeuszka. Zmaga się z kłopotami rodzinnymi, finansowymi i szkolnymi. Ale od początku myśli o swojej ojczyźnie i o Panu Bogu. Potem zaczyna rozważać, jak przekuć swoją patriotyczną miłość w „dzieło”. Bo kiedy jego kraj się rozpada, czuje w sobie powołanie, wręcz boże wezwanie do działania na rzecz Polski. I tak, za sprawą „dobrych ludzi”, powstaje Radio Maryja, z którego w przyszłości wyrośnie cały kompleks medialno-edukacyjny. W tym miejscu autorom należy pogratulować wytrwałości, bo zdecydowali się napisać o człowieku bardziej tajemniczym, niż najbardziej tajemniczy mason z najbardziej tajnej loży.  W efekcie mamy, pierwszą spójną biografię o. Tadeusza, która chociaż trochę pomaga zrozumieć jego fenomen. 

Z drugiej strony „Imperator” to wynik wielu lat nasłuchiwania Radia Maryja, czytania „Naszego Dziennika”, oglądania TV Trwam. Powstały w ten sposób obraz publicystyki maryjnych mediów jest, co tu dużo mówić, przerażający. Autorzy dają nam unikalny wgląd w historię Radia, które z biegiem czasu reprezentuje coraz skrajniejsze poglądy. Ukazują też jeszcze ciemniejszą stronę całej działalności Tadeusza Rydzyka – mianowicie jego wpływ na politykę. Okazuje się, że Ojciec Dyrektor jednym komentarzem może zadecydować o wyniku wyborów, jednym skinieniem ręki może działacza stworzyć lub zniszczyć. A poruszani niczym pacynki politycy cieszą się z jakiegokolwiek pochlebnego komentarza redemptorysty. Czy można więc jeszcze mówić o misji ewangelizacyjnej? 

Jak wiadomo, toruńska rozgłośnia nie powstałoby, gdyby nie jej wierni słuchacze. Tu zaczyna się prawdziwy horror. Zdaję sobie sprawę, że autorzy zebrali wypowiedzi najbardziej skrajne i kontrowersyjne, ale mimo wszystko słowa telefonujących wywołują autentyczne przerażenie. Radio stało się tubą dla wszelkiego rodzaju sfrustrowanych, samotnych, a często też niedouczonych ludzi, których w innym wypadku nikt by nie wysłuchał. Rzeczywiście, słuchacze czują się jak "w rodzinie". Tyle tylko, że jest to rodzina mieszkająca w domu bez okien, za wielkim murem, odseparowana od świata.

Ale ojcu Rydzykowi to nie przeszkadza. W końcu "jak Prometeusz wybiera z ziemi ciepło dla ludzi, dla każdej gminy, każdej rodziny, wielką nadzieję dla Polski budzi."

Piotr Głuchowski, Jacek Hołub, "Imperator. Tadeusz Rydzyk bez tajemnic”, wyd. Agora SA, Warszawa 2013