piątek, 20 czerwca 2014

Witajcie w rzeczywistości



W opowiadaniach Dmitrija Głuchowskiego pobrzmiewają echa krótkich form Bułhakowa. Tyle tylko, że zamiast – jak Bułhakow – obnażać rzeczywistość porewolucyjną, Głuchowski pisze o stagnacji i zbiorowym uśpieniu, które przekreślają szansę na jakąkolwiek zmianę.

Witajcie w Rosji, gdzie monopol Gazpromu jest efektem cyrografu; gdzie w programie na żywo Eduard Limonow walczy na pięści z Borysem Niemcowem, bo relacja live spod spódnicy Ałły Pugaczowej póki co nie wchodzi w grę; gdzie w głównym wydaniu wiadomości, przepełnionym szczegółowymi relacjami z gospodarskich wizyt prezydenta i premiera, nie ma miejsca na wzmiankę o wizycie Obcych i ich przekazie dla Ziemian.

Aktualny wydźwięk tych opowiadań sprawia, że w zasadzie nie czyta się ich jak literatury science-fiction. Elementy fantastyczne wzmagają co najwyżej poczucie absurdu i potęgują wrażenie izolacji, istnienia bliżej nieokreślonego, wewnętrznego systemu, którego działania nikt nie jest w stanie pojąć. Jacek Hugo-Bader pisał kiedyś, że największym nieszczęściem Rosji jest jej umowność. To prawda, Głuchowski napisał o umownym kraju, umownych zasadach i jednotorowym, umownym myśleniu. Wyeksponował przy tym starannie przykryte rosyjskie lęki i uprzedzenia. Stosunek do imigrantów, weteranów wojennych czy emerytów od dawna jest tematem tabu, który wypływa co najwyżej na chwilę przy okazji obchodów Dnia Zwycięstwa albo symbolicznej waloryzacji świadczeń. Skorumpowane państwo istnieje za cichym przyzwoleniem wszystkich, a zależne od niego media działają według wytycznych zarządzających nimi oligarchów, którzy z kolei stanowią trzon skorumpowanego państwa. I tak dalej.

Rzeczywiście, niewiele w tym odkrywczego. Oto kolejny – po Jerofiejewie, Sorokinie czy Pielewinie – pisarz, który głośno mówi o tym, że nie akceptuje rzeczywistości wykreowanej na siłę przez aparat władzy. Podobni przedstawiciele pokolenia niespełnionych nadziei i straconych szans przemawiają dość regularnie i wygląda na to, że – biorąc pod uwagę chociażby ostatnie wydarzenia w Rosji – jeszcze wielu Jerofiejewów, Sorokinów, Pielewinów i Głuchowskich będzie musiało pisać o tym samym. Właśnie to w „Witajcie w Rosji” przeraża najbardziej. 

(Dmitry Glukhovsky, "Witajcie w Rosji", przeł. Paweł Podmiotko, Insignis, Kraków 2014)

To jest oficjalna recenzja:
 

sobota, 14 czerwca 2014

Spasi, Hospadzi, spasi.



Koniec świata. Podlasie. Osiemdziesięcioletnia Sońka pasie krowę. Podjeżdża Mercedes, wysiada Igor, znany reżyser teatralny, któremu na zadupiu zepsuł się samochód. Spotkanie tej dwójki daje powód do opowiedzenia historii życia tytułowej Sońki, a Igor staje się półniemym świadkiem jej podróży do przeszłości. 

Sonia nie umiała pisać, żyła z ojcem i dwoma braćmi. Ojciec ją bił i gwałcił, bracia popychali, a ona codziennie rano przygotowywała im śniadania. I nagle jej życie się odmieniło, bo poznała świetlistego Joachima. Nie przeszkadzało jej, że był Niemcem, nie przeszkadzało, że był nazistą, nie przeszkadzało, że nie rozmawiali w tym samym języku. Kochała, kochała, a potem słono za to zapłaciła.Teraz ma już tylko swoją ukochaną sukę Borbus, potomkinię Borbus pierwszej, oraz kota Jozika. Ucieszona nieoczekiwaną wizytą pięknego „młodzieńca”, ma wreszcie komu opowiedzieć o swojej tragedii.

Karpowicz oddaje głos kobiecie, która zyskała wszystko, a rok później to wszystko straciła. Która dla mieszkańców stała się legendą, „tą, która puściła się z Niemcem”, szeptuchą, zdrajczynią, dziwką, co w ogóle nie dostrzegła wojny, bo miłość do Joachima przysłoniła jej całą resztę i odcisnęła się piętnem na dalszym życiu, składającym się wyłącznie ze wspomnień, przechowywania zakrwawionej szmatki, marzeniu o czekoladkach Wedla. 

Liryczny sposób, w jaki Karpowicz opowiada o Sońce zostaje jednak zestawiony z innym, współczesnym wymiarem. Dzisiaj już się w taki sposób nie mówi  – wszystko musi być trendy, cool, a najlepiej, żeby jeszcze dotyczyło Żydów, bo Żydzi są modni. Na tym tle spotkanie Igora i Sońki jest jak zderzenie dwóch światów, które nie mają prawa ze sobą współgrać, ale w gruncie rzeczy opierają się na tych samych wartościach.

Mocna to rzecz i na pewno warta uwagi. Zwłaszcza, że w polskiej literaturze nikt już tak nie pisze o kobietach – milczących, zapomnianych, mieszkających być może całkiem nieopodal.

Ignacy Karpowicz, „Sońka”, wyd. Literackie, Kraków 2014