
Wybrzeże Stanów
Zjednoczonych nawiedzają supertornada. Trup ściele się gęsto, miasta znikają z
powierzchni ziemi, krew, pożoga i zniszczenie ogarniają cały kraj. Grupa
bohaterów, wśród których są parapsycholog, badaczka snów, prowincjonalny szeryf
i specjalista od klęsk żywiołowych, zaczynają podejrzewać, że tornada mogą nie
być pochodzenia naturalnego. Dochodzą do wniosku, że albo właśnie nadszedł
koniec świata, albo w grę wchodzi ingerencja człowieka, a to, jak wiadomo,
oznacza spisek.
Pomysł może niezbyt
oryginalny, ale przy dobrym wykonaniu na pewno można by z niego wycisnąć
pokłady dobrej, komercyjnej rozrywki. Hefner jednak nie dość, że nie porywa, to
jeszcze wszystko niepotrzebnie udziwnia. Jest tu i amazońska szamanka o
zdolnościach parapsychicznych, tajemnicza choroba astronautów, rosyjski
marynarz o nagle rozbudzonych skłonnościach psychopatycznych i wiele, wiele
więcej.
Przez naładowanie
zbędnymi historiami i nudną narracją, tych pięćset stron staje się prawdziwą
drogą przez mękę i wręcz zaczynamy się modlić o jakiś Armagedon. Bohaterowie są
niezróżnicowani i, lekko mówiąc, nie potrafią wykazać się jakimkolwiek
przebłyskiem intuicji czy inteligencji. Wątek romansowy jest zupełnie niewiarygodny,
a do tego miszmaszu dołożyć trzeba jeszcze rozdziały do złudzenia
przypominające prognozę pogody.
Niech „Trzeci poziom”
stanie się dla mnie nauczką, a dla innych przestrogą, że nie należy kupować
książek w sklepach chemicznych. Zwłaszcza, gdy są tańsze od proszku do prania.
Ulrich Hefner, „Trzeci poziom”, przeł. Paweł
Wieczorek, wyd. Albatros A. Kuryłowicz, Warszawa 2010