piątek, 24 sierpnia 2012

Teoria strun w praktyce


Jake Epping jest zwykłym nauczycielem angielskiego i bardzo daleko mu do dziejowego bohatera. Ale to ma się zmienić, bo Jake znajduje na zapleczu podłego baru przejście do przeszłości. Konkretnie, do roku 1958.  To jednak nie wszystko. Powierzona zostaje mu misja zmiany dziejów. Przecież uratowanie Prezydenta Kennedy’ego sprawi, że historia Stanów i całego świata potoczy się zupełnie inaczej. Ale czy zmiana biegu wydarzeń jest w ogóle dopuszczalna?

Na popularnym motywie podróży w czasie King snuje opowieść z ogromną zręcznością i pietyzmem. Z każdego zdania przebija tęsknota bohatera za starym, dobrym porządkiem rzeczy i światem, w którym ludzie są bliżej siebie. I gdyby tylko można było jakoś uniknąć paradoksu, który tworzy się podczas wchodzenia w czasoprzestrzenną jaskinię, po przeczytaniu „Dallas ‘63” prawdopodobnie każdy chciałby się cofnąć do przeszłości. 

Miejsce człowieka w autostopie mknącym przez galaktykę jest jednak z góry ustalone i nie ma co się kłócić ani szarpać, bo można doprowadzić do katastrofalnych konsekwencji. Jake Epping zaistniał w momentach, które nie były przeznaczone dla niego, co w krótkim czasie skierowało go na ślepy tor historii. 

Pytania zadawane przez Kinga są więc bardzo aktualne. Czy fizyka kwantowa ma przełożenie na namacalną rzeczywistość? Czy naruszając odwieczny porządek świata ludzie nie posuwają się przypadkiem za daleko? Odpowiedzi są dwie: i tak, i nie.

Gdybym więc mogła cofnąć się w czasie i uderzyć w piersi, przepraszając, że Stephen King był mi do tej pory zupełnie obojętny, to i tak bym tego nie zrobiła. Widocznie musiałam poczekać na spotkanie z „Dallas ‘63”, żeby go w końcu polubić i zacząć doceniać specyficzny typ prozy, która wcześniej wydawała się nudna i przegadana. 

Stephen King, „Dallas ‘63”, przeł. Tomasz Wilusz, wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2011

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz