poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Zbrodnia bez kary

Moje pierwsze spotkanie z Jackiem Ketchumem było jak porządne uderzenie w twarz. Niby się go spodziewałam, bo o autorze czytałam dotąd w samych superlatywach, ale nic nie mogło mnie przygotować na kompletny nokaut, który zafundowałam sobie lekturą „Dziewczyny z sąsiedztwa”. 

Atmosfera lat pięćdziesiątych, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, miała w sobie jakąś perwersyjną tajemniczość. Idealne rodziny z przedmieść, różowe samochody, perfekcyjne panie domu. Tylko gdzie tkwił haczyk? 

Główny bohater, czternastoletni Davy, przeżywa swoje pierwsze zauroczenie Meg, która wprowadziła się do domu obok. Dziewczyna i jej siostra straciły w wypadku oboje rodziców. Po tej tragedii zająć ma się nimi ciotka Ruth, która wychowuje już nastoletnich synów. Niby wszystko jest w porządku. Ale wraz z rozwojem akcji stajemy się świadkami stopniowej degradacji Meg do roli ofiary. Oprawcami są okoliczne dzieci, zręcznie sterowane przez ciotkę, która ma, lekko mówiąc, duże problemy emocjonalne. 

W ten prostu sposób Ketchum stworzył coś na kształt sytuacji podobnej do tej z „Władcy Much”. Postanowił obnażyć umysł zbiorowy i udowodnić, że ludzie w bardzo prosty sposób tracą całą swoją moralność, kiedy mają możliwość podzielenia winy na współuczestników zbrodni.

Pierwszoosobowa narracja prowadzona przez Davy’ego pozwala nam wniknąć w umysł dziecka zmanipulowanego, które powoli przestaje odróżniać dobro od zła. Davy jest bierny, przez cały czas przygląda się temu, co oprawcy robią dziewczynie, ale nie stać go na sprzeciw. Ketchum odwzorował tę dwoistość w sposób niezwykle sugestywny. Tak sugestywny, że zaczynamy się zastanawiać gdzie jest granica, która jeszcze dzieli bohatera od całej reszty. Bo czy jest mniej winny przez nieuczestniczenie? Czy przyglądanie się makabrze to nie jest przypadkiem współudział? Do tego wszystkiego plastyczne opisy wszelkich potworności, które jeden człowiek może zaserwować drugiemu. Najważniejsze jednak, że autor w ogóle nie ociera się przy tym o banał, a to w powieściach grozy raczej rzadkość.

„Dziewczyna z sąsiedztwa” to książka dla tych, którzy nie boją się przyznać, że największy horror siedzi w nas samych i nie trzeba duchów ani pretensjonalnych wampirów, żeby zbudować napięcie. Wystarczy przecież spojrzeć za okno. Może w piwnicy sąsiada dzieje się w tej właśnie chwili coś ciekawego?

Jack Ketchum, "Dziewczyna z sąsiedztwa", przeł. Łukasz Dunajski, wyd. Papierowy Księżyc, Słupsk 2009

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz