czwartek, 19 lipca 2012

Więcej niż kryminał


Olsztyn się doczekał i ma swojego bohatera kryminałów. Nie inspektora w średnim wieku, z którym podąża, co chwilę podsumowujący dotychczasowe ustalenia, przygłupi kolega, tylko całkowicie niepozornego, początkującego dziennikarza, Pawła Werensa.

Werens urodził się w Olsztynie, ale zrobił wszystko, by nie mieć ze swoim miastem nic wspólnego. Pracuje na samym dole redakcyjnej drabinki i ma nadzieję, że wreszcie uda mu się wybić w wymarzonej Warszawie. Niespodziewanie, na polecenie redakcji, musi na kilka dni wrócić w rodzinne strony i napisać artykuł o serii rytualnych morderstw w regionie. Zawodowa pozycja, jaką zajmuje, nie pozwala mu odmówić – proste.

Trzeba powiedzieć wprost: to nie jest bohater, którego można od razu polubić i trzymać kciuki za jego jak najszybszy powrót do stolicy. Właściwie bardzo cieszy, kiedy tylko coś mu nie wyjdzie. No, bo nie dość, że przyjeżdża drogim samochodem, wydzwania z drogiego telefonu i nosi markowe ciuchy, to jeszcze – odkąd tylko przekroczył granice miasta – myśli, że mu się wszystkie informacje należą podane na tacy tylko dlatego, że jest dziennikarzem. ‘Warszawka’ czeka na gotowe rozwiązania, więc niech się ‘warszawce’ powinie noga. Najlepiej więcej niż raz.

Trudno uwierzyć, że Werens zorientowałby się w czymkolwiek, gdyby nie pomoc stryja, byłego duchownego, który – dzięki rozległej wiedzy na temat historii kościoła – powoli naprowadza go na właściwy trop. Ignorancja Werensa jest jednak pozorna. Wynika z totalnego zagubienia i przytłoczenia powrotem do rodzinnego miasta. Zbieranie informacji, niepostrzeżenie dla niego samego, zamienia się w prywatne śledztwo, które z kolei nie tylko przybliża go do rozwikłania zagadki, lecz także zmusza do zmierzenia się z samym sobą. Własnym lękiem, przeszłością i przestrzenią, przed którą – jak mu się wydawało – zdołał już dawno uciec. On także jest ofiarą.

Tomasz Białkowski nie napisał tylko i wyłącznie kryminału. Przy okazji (chociaż dla mnie – przede wszystkim) stworzył całkiem uniwersalny kawałek literatury o kosztach zabawy w zło, wyrzeczeniach i konieczności milczenia, którego przerwanie wcale nie powoduje, że komukolwiek robi się lepiej. W „Drzewie morwowym” stuprocentowo winnych nie ma.

Kiedy u Białkowskiego – autora powieści czyta się, że jest zimno, trzeba natychmiast założyć sweter. Kiedy Białkowski – autor kryminału kończy pierwszą część cyklu o Pawle Werensie, myśli się już o następnej. Intensywnie się myśli.

(Tomasz Białkowski, „Drzewo morwowe”, Szara Godzina, Katowice 2012)

To jest oficjalna recenzja: 

2 komentarze:

  1. Zdecydowanie warto sięgnąć nie tylko po tę książkę Białkowskiego. :-)

    OdpowiedzUsuń