Cały świat ma jeden smak. Ludzie w różnych krajach noszą takie same spodnie, jedzą identyczne hamburgery popijając je przesłodzoną colą. Oglądają takie same filmy, siedząc na takich samych fotelach wielkich sieci kin. Pracują w korporacjach, są trybami w maszynie, którą rządzi bliżej nieokreślony management. Rok osiemdziesiąty czwarty właśnie się wydarza. Co dalej?
„Rok Potopu” Margaret Atwood daje nam wgląd w jedną z możliwych przyszłości naszej planety, jednocześnie wchodząc w polemikę z Georgem Orwellem. Globalizacja, posuwając się na przód niczym tsunami, zalała i ujednoliciła wszystko i wszystkich. Ludzie dzielą się na korporacyjne roboty i zwolenników eko-sekt, które zbawienia szukają w kompostowaniu wszystkiego, co możliwe. Trwają wojny handlowe, ludzie są wykradani dla informacji o produktach, a klonowanie i modyfikacje genetyczne przyczyniły się do stworzenia zielonych królików.
W takiej oto rzeczywistości poznajemy bohaterki powieści. Starszą Toby i młodszą Ren. Ich dwugłos prowadzi nas przez ponurą antyutopię świata zbliżającego się do zagłady. Obie kobiety należą do sekty Ogrodników, którzy wierzą, że Bezwodny Potop ustanowi na Ziemi nowy Eden. I paradoksalnie wcale nie brzmią tak niedorzecznie, biorąc pod uwagę otaczające środowisko. Wiemy, że przeżyły Apokalipsę. Ale czy uda im się przeżyć w tym nowym Raju?
Margaret Atwood stworzyła powieść wielowymiarową. Można ją odczytać jako atak na globalizację i korporacyjność. Można potraktować jako dobrą beletrystykę i odłożyć z powrotem na półkę, mając nadzieję, że nigdy nic takiego się nam nie przydarzy. Można też z przerażeniem dostrzec, że część z tego wszystkiego właśnie się dzieje i, w nadziei na poprawę stanu rzeczy, kupić energooszczędne żarówki.
Niezależnie od podejścia, trzeba przyznać, że praca nad powieścią musiała być wielkim wyzwaniem. Obfitość neologizmów i zupełnie nowa tekstura wyimaginowanej rzeczywistości sprawiają, że czytając kompletnie zanurzamy się w tym innym, ale jakże podobnym do naszego, świecie. Efekt jest przejmujący i straszny. Niejeden po przeczytaniu „Roku Potopu” zostanie ekologiem albo przynajmniej zacznie sortować śmieci.
A biorąc pod uwagę trafność Orwellowskich wizji, może warto zacząć? Bo co, jeśli Atwood ma rację?
Margaret Atwood, "Rok Potopu", przekład Marcin Michalski, wyd. Znak, Kraków 2010
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz