piątek, 27 kwietnia 2012

Książkowy blockbuster


Filmy Stevena Spielberga zawsze mnie mierziły, w równym stopniu jednak fascynowały. Z jednej strony tani sentymentalizm, silenie się na patos, sławne zbliżenia kamery na twarze bohaterów w najdonioślejszych momentach filmu. Z drugiej, jest w jego kinie coś takiego, co każe siedzieć i oglądać, zapoznać się z historią, zrozumieć. Podobnie jest z książką Laury Hillenbrand „Niezłomny”. Mamy tu do czynienia z prawdziwą i przedziwną opowieścią, która przebiłaby najbardziej zaskakujący scenariusz filmowy, ale ukazaną w iście „spielbergowski” sposób.

Główny bohater, Louie Zamperini, to świetnie zapowiadający się amerykański biegacz. W momencie, kiedy go poznajemy, ma w głowie miliony planów, jest optymistą i wierzy, że przyszłość stoi przed nim otworem. To racjonalista, twardo stąpający po ziemi, a jednocześnie lekkoduch, który na każdym możliwym kroku robi sobie żarty. Nie wie jeszcze, że ten wspaniały świat, w którym czuje się jak ryba w wodzie, szykuje dla niego coś strasznego.

Zamperiniego porywa tajfun wojennej pożogi. Zostaje lotnikiem, ale los, a raczej japoński myśliwiec,  strąca jego samolot gdzieś w otchłań Pacyfiku. Toczy boje o przeżycie, walczy z wygłodzeniem i rekinami, ze słońcem i samotnością, z halucynacjami i towarzyszami niedoli, którzy czasem okazują się kompletnie nieprzewidywalni. Nie warto zdradzać co się dzieje dalej. Na pewno będzie dużo gorzej, a niegodziwa opatrzność zgotuje mu w zasadzie same okropieństwa. Czytelnik niejednokrotnie zwątpi w prawdziwość tej historii, bo nawet najlepszy powieściopisarz nie skazałby swojego bohatera na takie katusze, jakie przeżył Zamperini.

„Niezłomny” jest napisany prostym, czytelnym językiem, który trafia do odbiorcy bezpośrednio, niczego nie komplikując. Ze zdumieniem odkrywamy koleje losu bohatera, a autorka nie utrudnia nam życia. W zasadzie książki można by użyć od razu jako scenariusza filmowego i jestem przekonana, że ani Spielberg, ani żaden inny reżyser nie mieliby najmniejszych trudności z przełożeniem opowieści na ekran. Tę prostotę można na pewno uznać za atut, bo opisy są plastyczne, ale najbardziej jednak zapadają w pamięć pojedyncze obrazki.

Hillenbrand na pewno ukazała historię uniwersalną, w której każdy znajdzie coś dla siebie. Wątpiący, pewnie poszukają siły. Sceptycy, spróbują dowieść, że coś takiego nie mogło się wydarzyć. Dużo tu opisów, które zainteresują poszukujących prawdy o życiu w okupowanej Japonii i o rzeczywistości, tak bardzo odmiennej i surrealistycznej, że niemal nierzeczywistej. Dużo tu optymizmu i wiary w człowieka, co dla niektórych może być bardzo dużą zaletą.

To, co jest dla mnie już nie do przełknięcia, to ckliwość i naiwność całej historii. Trudno mi uwierzyć, że człowiek taki, jakiego przez kilkaset stron próbuje nam ukazać autorka, nagle staje się religijny, pełen przebaczenia i w ogóle bez skazy. Tak samo zresztą potraktowała Hillenbrand wojnę. Opisała ją bardzo jednostronnie i bezkrytycznie, a Amerykanie są ukazani niczym wyzwoliciele całego świata, którzy za pomocą bomby atomowej zaprowadzili pokój. O zgliszczach opowiada mało.

Ktoś, kto szuka inspirującej historii, ale nie chce się za bardzo wysilać, uzna być może „Niezłomnego” za książkę swojego życia. Ja tak tego nie widzę.


Laura Hillenbrand, "Niezłomny", tłum. Anna Sak, Znak litera nova, Kraków 2011




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz