wtorek, 12 lutego 2013

W zasadzie tylko rozrywka



Patent Marcina Szczygielskiego na pisanie książek najwyraźniej polega na korzystaniu z gotowych schematów. Stał się przez to autorem do bólu przewidywalnym. W tym konkretnym przypadku dodałabym jeszcze: autorem, który chciał za dużo. Bo – sugerując się szumnymi zapowiedziami z tyłu okładki – tym razem obiecał nam coś więcej niż zwykle.

Nijak tego czegoś nie widzę. „Poczet królowych polskich” to kompletnie niezróżnicowany dla poszczególnych bohaterów język, który – może jeszcze w przypadku wydanego w 2007 roku „Berka” – dało się ewentualnie uznać za chwytliwy. Tu wypada nad wyraz banalnie. Może więc chodziło o deklarowane odwołania do historii? Cóż, warstwa historyczna wypada niezwykle płytko. Fakty na temat Warszawy i Wilna – architektury i konkretnych miejsc, są przedstawione tak, jak gdyby skopiować je z encyklopedii w myśl zasady: im bardziej pobieżnie, tym lepiej. Grunt, żeby zmieściło się jak najwięcej.

„Poczet królowych polskich” miał być sagą rodzinną, w której przeszłość wymiesza się  teraźniejszością. I miesza się w istocie, tyle że nic z tego nie wynika. Mam duży problem z określeniem, o czym jest ta książka.

Współczesna Warszawa. Magda pracuje w dziale reklamy (nie kojarzycie podobnego otoczenia z „PL-BOYA”?). Uporządkowanie spraw po śmierci matki, z którą łączy ją niewiele poza toksycznymi relacjami, staje się pretekstem do poznania tajemnic rodzinnych. Pomaga jej najlepszy przyjaciel (tak, zgadliście – jest gejem). Okazuje się, że stawką są duże pieniądze. A jeśli duże pieniądze, to i afera kryminalna w tle się pojawi.

To babcia Magdy wydaje się być łączniczką między światem obecnym, a tym, który pozostał w jej wspomnieniach, związanym z Wilnem lat trzydziestych i środowiskiem aktorów. Może zatem spojrzeć na „Poczet królowych polskich” jak na rodzaj hołdu oddanego kluczowym postaciom polskiego kina przedwojennego? Problem w tym, że informacje o nich i motywy zaczerpnięte z ich biografii do złudzenia przypominają sposób pisania o topografii Warszawy i Wilna: jak najwięcej szczegółów, nie wiadomo w jakim celu.

Mamy pracownicę korporacji, mamy wątek gejowski, mamy zderzenie pokoleń. To już było, było, było. Jeśli traktować tę książkę jak niezobowiązującą literaturę rozrywkową, sięgnąć można jak najbardziej. Ale ja się upieram i czuję oszukana. Gdzie jest to obiecane więcej, w czym przejawia się, deklarowana na okładce przez Krzysztofa Tomasika, dojrzałość tej powieści?

Poszlakę do szukania dodatkowych kontekstów dało nam, oferując tegoroczne wydanie ‘z kluczem’, wydawnictwo Latarnik. I to poszukiwanie może być rozrywką samo w sobie.

No właśnie – znowu rozrywka. Szkoda, że niewiele ponadto.


(Marcin Szczygielski, „Poczet królowych polskich. Powieść i klucz”, Instytut Wydawniczy Latarnik, Warszawa 2012)

To jest oficjalna recenzja: 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz