sobota, 22 grudnia 2012

Czytelnicze szczęście

Żyjemy w kraju martyrologii. Bohaterowie powstań, papież Polak, ofiary reżimów, bojownicy o wolność naszą i waszą: to są figury, o których nie można i nie wypada myśleć ani mówić źle. Przywykliśmy patrzeć na nich przez pryzmat nadludzki, prawie boski. Zupełnie jakby nie kochali, nie grzeszyli, nie zawodzili. Jakby nie mieli nigdy żadnych wątpliwości, a na przysłowiowe barykady rzucali się z uśmiechem na twarzach i radością w sercu, bo oto giną za Polskę.  Szczepan Twardoch, na przekór ideologicznemu mainstreamowi, w swojej najnowszej powieści „Morfina”, zaprzecza mitowi polskości i bezmyślnego męstwa, stawiając znak zapytania przy stwierdzeniu, że gra była warta świeczki.

Konstanty Willeman to Niemiec  z urodzenia, a Polak z chęci i wychowania. Mieszka w Warszawie razem ze swoją żoną i synem, służył w polskim wojsku. Właśnie zaczęła się niemiecka okupacja. Ale żaden z tych faktów nie definuje Konstantego, bo to tylko warstwa powierzchniowa, która wraz z rozwojem akcji zaczyna się łuszczyć i poznajemy prawdziwe oblicze Willemana. To bon vivant, dziwkarz, morfinista, pijak, niespełniony artysta, przystojniak, cham, „człowiek bez serca , a przede wszystkim dorosłe dziecko szukające swojego odbicia w zachwyconych obliczach innych ludzi. 

Tragedia września 1939 roku sprawia, że cały świat Willemana legnie w gruzach zniszczonej Warszawy. O morfinę coraz trudniej, o dobrą zabawę też. Coś zaczyna się psuć, coś przeszkadzać, jakieś rozterki moralne pojawiają się na horyzoncie sumienia. Przypadkowo Konstanty zostaje wplątany w walkę o wolną Polskę. Niewiele jest w tym jego własnej woli, bo to przecież człowiek niesiony wiatrem wydarzeń, więc dlaczego nie? Może odmieni się zły los, może będzie jeszcze beztrosko i wesoło. 

Tylko, że nie jest. Czytając „Morfinę” od początku zdajemy sobie sprawę, że główny bohater jest jak wyjęty z antycznej tragedii. Na ścieżce dorastania towarzyszą mu duchy przeszłości i głosy z zaświatów, które nim kierują i nie pozwalają podejmować decyzji. Jego światopogląd jest definiowany przez postępowanie matki i ojca, ciagle szepczących mu do ucha swoje racje.  W zasadzie Konstantego Willemana nie ma, on ma siebie dopiero stworzyć. Zdać sobie sprawę z tego, że nigdy nie zaznał miłości ani wolności. Że nigdy tak naprawdę nie był w pełni sobą. Ale czy „czarni bogowie” pozwolą mu na znalezienie sensu?

Szorstka narracja i przeładowanie słowem sprawiają, że psychologiczny obraz bohatera staje się natarczywy. Ale to dobrze, bo Willeman jest postacią-pytaniem, człowiekiem-zagadką, która koniecznie chce się rozwiązać. 

„Morfina” to zdecydowanie jedna z najlepszych książek ostatniego roku. Ja już nie mam wątpliwości, na kogo zagłosuję w XX edycji „Paszportów Polityki”. Gdyby zależało to ode mnie, Twardoch pod choinkę dostałby dożywotni paszport do wszystkich miejsc na świecie. 


Szczepan Twardoch, „Morfina”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2012

1 komentarz:

  1. Właśnie kończę czytać "Morfinę" i też uważam, że jest bardzo dobra.

    OdpowiedzUsuń