wtorek, 3 lipca 2012

(Nie)perfekcyjna pani domu.

Miłość, zdrada i jej konsekwencje. Nie istnieje chyba bardziej oklepany temat, a większość książek traktujących o tych zagadnieniach to często albo najniższej klasy romansidła nadające się jedynie na podpałkę, albo literatura lekko banalna. Ale raz na jakiś czas trafia się na powieść idealną, która wwierca się w głowę i absolutnie nie pozwala o sobie zapomnieć. Taką właśnie jest „Lucy Crown” Irwina Shaw. 
 
Tytułowa Lucy, to przede wszystkim żona i matka. Ma całkiem dużo szczęścia, bo mimo choroby syna, jej rodzina przeżyła międzywojenny kryzys  całkiem znośnie i, zdawać by się mogło, że teraz może być już tylko lepiej. Idyllicznym obrazkiem typowej amerykańskiej familii  Shaw usypia naszą czujność, aby na scenę wprowadzić najważniejszych bohaterów: zdradę, gniew i przebaczenie.

Lucy dopuszcza się bowiem czegoś niewyobrażalnego, mianowicie nawiązuje romans z korepetytorem syna, dużo zresztą od siebie młodszym. Wiadomo, takie rzeczy działy się zawsze i nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Ale pruderyjne Stany Zjednoczone lat trzydziestych? To już prawdziwa wywrotowość. Na takim tle autor zaczyna snuć opowieść o tym, jak jeden dzień i jedna decyzja mogą zmienić życie kilku osób w nieodwracalny i bardzo bolesny sposób.

Powieść czyta się jak dobry kryminał, a fakt, że wina rozłożyła się pomiędzy całą rodzinę, czyni z Shawa przenikliwego do granic możliwości obserwatora, który nikogo nie osądza. Razem z nim staramy się dociec, kto, kiedy i dlaczego, chociaż pole do interpretacji pozostaje do wykorzystania.
Główna bohaterka jest niesamowicie wiarygodna. Chcę przez to powiedzieć, że nie potrafimy jej potępiać, a zaczynamy współczuć. I chociaż sama przed sobą w ogóle się nie usprawiedliwia, chętnie zrobimy to za nią. Podobnie z innymi postaciami. Każda jest stworzona w sposób tak realistyczny, że spokojnie można by się było ze wszystkimi umówić na whisky w jakimś przydrożnym barze. 

Czytając, zadamy sobie dużo ważnych i przerażających pytań. Na jak dużo swobody i wolności można pozwolić dzieciom, aby nie przestały nas kochać? Na ile wyrzec się trzeba siebie, aby zasłużyć na miano dobrego ojca czy matki? Czy przebaczenie w ogóle jest możliwe? A jeśli tak, to jakie warunki trzeba spełnić, żeby sobie na nie zasłużyć? Ile lat cierpienia jest wymierne dla odpuszczenia win? 

Podsumowując,  „Lucy Crown” to książka doskonała. I dla każdego. Najlepszym dowodem jest fakt, że spodobała się nawet takiemu sceptykowi, jak autorka tej recenzji, która zazwyczaj zaczytuje się w opowieściach o morderstwach, zagładzie i wojnie. Okazuje się, że dobrze opowiedziana rodzinna historia wcale tak dalece nie odbiega od tej tematyki.


Irwin Shaw, "Lucy Crown", przeł. Maria Boduszyńska-Borowikowa, wyd. Książnica, Katowice 1994

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz