Jӧel Dicker - "literacki mikser", "supergwiazda europejskiej
literatury", "nowy Stieg Larsson". Ochy i achy, peany i peany,
nagrody gonią nagrody. A wygląda na to,
że aby zasłużyć na te wszystkie tytuły wystarczy napisać przeciętną
powieść, która jest zlepkiem pomysłów wykorzystanych wcześniej, i to z dużo
lepszym skutkiem, przez Nabokova, Rotha, czy Davida Lyncha.
Marcus
Goldman przeżywa twórczą niemoc. Po oszałamiającym sukcesie swojej pierwszej
książki nie jest w stanie napisać niczego na miarę debiutu. Niespodziewanie do
więzienia trafia jego mentor i były profesor, Harry Qubert. Okazuje się, że
jest głównym podejrzanym o morderstwo, które wydarzyło się ponad trzydzieści
lat wcześniej, kiedy to w tajemniczych okolicznościach zaginęła piętnastoletnia
Nola. Marcus wyrusza do Aurory, aby dowiedzieć się prawdy o tym, co naprawdę
wydarzyło się w sennym miasteczku. Przy okazji odnajduje inspirację i
postanawia opisać całą sprawę w nowej książce.
"Prawda
o sprawie Harry'ego Quberta" to zręcznie napisany kryminał w klimacie
noir. Na pozór przyjazne miasteczko na amerykańskiej prowincji staje się
świadkiem i sędzią opisanych wydarzeń. Tu każdy ma coś na sumieniu i w miarę
rozwoju akcji podejrzewać można praktycznie wszystkich. Splot na pozór
niepowiązanych wydarzeń i tajemnic doprowadza do tragicznej śmierci
piętnastoletniej dziewczyny, która jest postacią o wiele bardziej
skomplikowaną, niż się nam na początku wydaje.
Poza
zręcznie napisanym wątkiem kryminalnym jest jeszcze kilka pobocznych, które
takie dobre już nie są. Na przykład historia romansu Harry'ego z Nolą.
Rozumiem, że dodaje to całej powieści odrobiny niezbędnej pikanterii, ale
równocześnie jest to chyba najbardziej irytująca i infantylna historia miłosna,
z jaką miałam do czynienia. Jest też motyw ucznia i mistrza, który wydaje się
być lekko naciągany - taka trochę powieściowa zapchaj dziura, która miała nadać
"Sprawie Harry'ego Quberta" głębi i tego czegoś, co sprawiłoby, że
książkę można by nazwać naprawdę inspirującą .
Czytając
Dickera ma się wrażenie czytelniczego deja vu. To było tu, to było tam, a to to
już ewidentna kalka. Gdyby autor z paru rzeczy zrezygnował, książka byłaby po
prostu dobrym kryminałem w starym stylu. A tak pozostaje nam coś, co aspiruje
do miana wielkiej literatury, a w gruncie rzeczy jest dobrze reklamowaną
marketingową papką.
Jӧel
Dicker, „Prawda o sprawie Harry’ego Quberta”, przeł. Oskar Hedemann, wyd.
Albatros, Warszawa 2013
Nic dodać, nic ująć. Dla mnie to też największy bubel roku. Nie do końca rozumiem zgodny chórek zachwytów i jakoś mi tak ulżyło, że nie tylko ja widzę ewidentne braki tej książki (bo znów zaczęłam myśleć, że to ze mną jest coś nie tak).
OdpowiedzUsuńPo prostu kolejny efekt świetnej reklamy - nadmuchane oczekiwania, a potem czytanie, z którego nic nie wynika.
OdpowiedzUsuń