„Bukareszt” Małgorzaty Rejmer jest
genialnym portretem miasta. Mnóstwo w nim fascynacji, dużo dystansu i przekonania,
że tak naprawdę niewiele można uchwycić, bo jedna warstwa co najwyżej odsłania
kolejną. Dzięki temu miastu poznajemy historię kraju. Tragizm wielkiej historii
i pojedynczych losów miesza się tutaj z melancholią. W liryczną miejscami
narrację wkrada się okrutny naturalizm.
Są w literaturze faktu zdania, których
raz przeczytanych już nigdy się nie zapomni. Na przykład: Dziennikarze najlepiej sprzedającej się w Czechach gazety „Blesk”
(Błyskawica) w 2000 roku opisali szczękę piosenkarki Heleny Vondráčkovej z
zaznaczeniem, które zęby ma sztuczne.* Albo: Trzy szmaty do podłóg Marleny Dietrich otrzymały numer katalogowy 70039.**
Z „Bukaresztu” trudno byłoby wybrać jedno takie zdanie. Na pewno nie zapomnę
bajki (tak, bajki) o Nicolae Ceauşescu, którą trzeba opowiedzieć, jeśli chce
się mówić o współczesnej Rumunii.
Kiedy bajka zaczyna się 26 stycznia 1918
roku w Scorniceşti – Rumunia ma jeszcze nadzieję na stabilną przyszłość. Kiedy
się kończy 25 grudnia 1989 roku w Târgovişte – okazuje się, że Rumunia została
skutecznie pozbawiona tożsamości. O nadziei mało kto pamiętał, o przyzwoleniu
na zbrodnie z czasów II wojny światowej lepiej było nie wspominać. Epoka
totalnej inwigilacji zakończona egzekucją Ojca Narodu była próbą przetrwania i
nikt nie wiedział, dokąd zaprowadzi. Kiedy
niespodziewanie się skończyła, było wiadomo jeszcze mniej.
Bukareszt, nazywany Paryżem Europy
Wschodniej, był świadkiem historii. Mrocznej historii smutnego kraju. Dyktatura
naznaczyła współczesnych Rumunów. Cząstkę poprzedniego systemu widać w nich tak
samo, jak z każdego miejsca w Bukareszcie widać zbudowany na polecenie Ceauşescu
niezniszczalny Dom Ludu.
Rejmer pisze, że „historie, w których
jest tylko cierpienie, nie mają żadnej wartości”.*** W historii rumuńskiej
stolicy i reszty kraju cierpienie dominowało. Ale była też euforia, potem
rezygnacja, wreszcie masowe posłuszeństwo i rewolucja, którą dziś mało kto chce
nazywać rewolucją.
Rumuni z brakiem tożsamości borykają się
do dziś. Tyle że teraz mniej o tym myślą. Po latach pozostał smutek i
rezygnacja, więc nauczyli się traktować ten smutek jako coś bajkowego, a rezygnacja
jest dla nich powodem do dumy. Może kiedy ktoś wspomina 25 grudnia 1989 roku,
przechodzi im przez myśl, że kiedyś byli inni. Ale to nic pewnego. Zresztą,
może wcale nie byli.
Doskonały reportaż. Nie do zapomnienia.
*Mariusz Szczygieł, „Gottland”, Wołowiec
2010, s. 131.
**Angelika Kuźniak, „Marlene”, Wołowiec
2009, s. 7.
***Małgorzata Rejmer, „Bukareszt. Kurz i
krew”, Wołowiec 2013, s. 39.
(Małgorzata Rejmer, "Bukareszt. Kurz i krew", Czarne, Wołowiec 2013)
To jest oficjalna recenzja:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz