„Droga
z kości to opowieść napisana jednocześnie z rozmachem i w kameralnym
skupieniu” – przez chwilę pomyślałam, że mam do czynienia z, co najmniej, z
drugim Tołstojem. Jeremy Poolman – całe szczęście! – drugim Tołstojem nie jest.
Daleko mu także do urzekającego stylu Orlando Figesa czy Colina Thubrona, a perspektywa
napisania książki o podróży na Syberię wydaje się pochłaniać go bardziej niż
sama podróż.
„Aby poznać Rosję, trzeba najpierw
poznać tę drogę” – to zdanie Izaaka Lewitana posłużyło za motto książki. Obraz
jego autorstwa – „Władimirka” – stał się z kolei inspiracją dla podróży
Poolmana. Planował ją wraz z najlepszym przyjacielem – buddystą Maksem, którego
pradziadek zginął na „Władimirce”, podobnie jak miliony więźniów, przemierzających
pieszo trasę do wyznaczonych GUŁ-agów. Maks nie doczekał wyprawy – zmarł na guza
mózgu. Poolman zabiera ze sobą jego buddyjską szatę i wyrusza śladami
syberyjskich duchów, żeby oddać im symboliczny hołd.
Wiedza Poolmana o Rosji pochodzi głównie
z przewodników, dlatego zarówno informacje, jak i seria anegdot związana z
konkretnymi miejscami, które przywołuje, dla kogoś, kto odrobinę interesuje się
rosyjską historią, będą wyłącznie powtórzeniem. Może co poniektórzy wyciągną
coś dla siebie z symbolicznego wymiaru opowieści. U innych – i zaliczam się do
nich – wywoła on dzikie zgrzytanie zębami.
Autor kilkakrotnie deklaruje swój
racjonalizm i ateizm. Tym bardziej drażni, że próbuje doszukiwać się sensu
absolutnie we wszystkim, co go spotyka. Na początku wydaje się, że służy to
oswajaniu tematu. Potem zmienia „Drogę z kości” w serię irytujących historyjek
z morałem.
Nie widzę tam miejsca na jakiekolwiek
upamiętnienie ofiar stalinowskich represji. Widzę za to Jeremy’ego
Poolmana-bohatera, który tak bardzo przejęty jest drogą, że nie może przestać o
tym pisać. Jeszcze raz, żeby nikomu nie umknęło: Jeremy Poolman pisze o tym,
jak bardzo przejęty jest drogą, którą idzie, tak jak miliony przed nim wiele
lat temu, a jeśli w trakcie dzieje się coś, czego nie potrafi sobie
wytłumaczyć, to jeszcze lepiej, bo może udowodnić wszystkim, że jest mistrzem w
dopisywaniu ukrytych znaczeń.
Może jego przyjaciel buddysta
powiedziałby, że liczy się sama droga, a nie cel, do którego prowadzi. W
przypadku książki powinno być podobnie – bardziej niż cel pt. ostatnia strona,
powinna liczyć się sama treść, która myślenie o ostatniej stronie skutecznie
oddali. Ta książka tylko je wyostrza.
„Aby poznać Rosję, trzeba najpierw
poznać tę drogę”. Naprawdę lepiej poznawać ją, patrząc na obraz Lewitana.
(Jeremy Poolman, „Droga z kości. Podróż
do mrocznego serca Rosji”, tłum. Justyna Grzegorczyk, Zysk i S-ka, Poznań 2012)
To jest oficjalna recenzja:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz