Patent Marcina Szczygielskiego na
pisanie książek najwyraźniej polega na korzystaniu z gotowych schematów. Stał
się przez to autorem do bólu przewidywalnym. W tym konkretnym przypadku
dodałabym jeszcze: autorem, który chciał za dużo. Bo – sugerując się szumnymi
zapowiedziami z tyłu okładki – tym razem obiecał nam coś więcej niż zwykle.
Nijak tego czegoś nie widzę. „Poczet
królowych polskich” to kompletnie niezróżnicowany dla poszczególnych bohaterów
język, który – może jeszcze w przypadku wydanego w 2007 roku „Berka” – dało się
ewentualnie uznać za chwytliwy. Tu wypada nad wyraz banalnie. Może więc
chodziło o deklarowane odwołania do historii? Cóż, warstwa historyczna wypada
niezwykle płytko. Fakty na temat Warszawy i Wilna – architektury i konkretnych
miejsc, są przedstawione tak, jak gdyby skopiować je z encyklopedii w myśl
zasady: im bardziej pobieżnie, tym lepiej. Grunt, żeby zmieściło się jak
najwięcej.
„Poczet królowych polskich” miał być
sagą rodzinną, w której przeszłość wymiesza się
teraźniejszością. I miesza się w istocie, tyle że nic z tego nie wynika.
Mam duży problem z określeniem, o czym jest ta książka.
Współczesna Warszawa. Magda pracuje w
dziale reklamy (nie kojarzycie podobnego otoczenia z „PL-BOYA”?). Uporządkowanie
spraw po śmierci matki, z którą łączy ją niewiele poza toksycznymi relacjami,
staje się pretekstem do poznania tajemnic rodzinnych. Pomaga jej najlepszy
przyjaciel (tak, zgadliście – jest gejem). Okazuje się, że stawką są duże
pieniądze. A jeśli duże pieniądze, to i afera kryminalna w tle się pojawi.
To babcia Magdy wydaje się być
łączniczką między światem obecnym, a tym, który pozostał w jej wspomnieniach,
związanym z Wilnem lat trzydziestych i środowiskiem aktorów. Może zatem
spojrzeć na „Poczet królowych polskich” jak na rodzaj hołdu oddanego kluczowym
postaciom polskiego kina przedwojennego? Problem w tym, że informacje o nich i
motywy zaczerpnięte z ich biografii do złudzenia przypominają sposób pisania o
topografii Warszawy i Wilna: jak najwięcej szczegółów, nie wiadomo w jakim
celu.
Mamy pracownicę korporacji, mamy wątek
gejowski, mamy zderzenie pokoleń. To już było, było, było. Jeśli traktować tę
książkę jak niezobowiązującą literaturę rozrywkową, sięgnąć można jak
najbardziej. Ale ja się upieram i czuję oszukana. Gdzie jest to obiecane więcej, w czym przejawia się, deklarowana
na okładce przez Krzysztofa Tomasika, dojrzałość tej powieści?
Poszlakę do szukania dodatkowych
kontekstów dało nam, oferując tegoroczne wydanie ‘z kluczem’, wydawnictwo
Latarnik. I to poszukiwanie może być rozrywką samo w sobie.
No właśnie – znowu rozrywka. Szkoda, że
niewiele ponadto.
(Marcin Szczygielski, „Poczet królowych
polskich. Powieść i klucz”, Instytut Wydawniczy Latarnik, Warszawa 2012)
To jest oficjalna recenzja:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz