Mamy jakiś sentyment do książek „z
PRL-em w tytule”. Jakiś czas temu „Mulat w pegeerze” zredagowany przez
Krzysztofa Tomasika – o PRL-u zapomnianym, całkiem niedawno „Źle urodzone”
Filipa Springera o PRL-owskiej architekturze, ostatnio „Nasz mały PRL” Izabeli
Meyzy i Witolda Szabłowskiego – próba powrotu do „wtedy”. PRL Małgorzaty
Szejnert jest inny. Niepeerelowski zupełnie. Istnieje jakby „przy okazji”, zarysowuje
się powoli, między słowami.
Dzisiaj patrzymy na Polskę Ludową albo
przez pryzmat gadżetów i cytatów z filmów Stanisława Barei, albo z perspektywy
teczek i filmów Ryszarda Bugajskiego. „My, właściciele Teksasu” nie pokazuje
ani kraju, gdzie „czy się stoi, czy się leży, dwa tysiące się należy”, ani
Polski, która „rosła w siłę, a ludziom żyło się dostatniej”. To nie jest PRL
zamknięty w sloganie i dzięki temu staje się jeszcze bardziej niejednoznaczny. Oczywiście
można te reportaże przeczytać jak wspomnienie minionej epoki. Ale szkoda byłoby
na tym poprzestać. Po latach nadal odnajdziemy w nich zaskakująco dużo
odniesień do współczesności.
Pewnie wielu czytelników uśmiechnie się kiedy
trafi na fragment o „sześciu tonach słynnej kaszanki w puszkach ustawianej w
bryły estetyczne” (s. 37). Niektórzy przypomną sobie pracę w Ursusie, której podporządkowany był
cały rytm dnia. Innych nie zdziwi fakt, że wyrobienie godzinowej normy dotyczyło
nawet pracujących za darmo członków Pantomimy Olsztyńskiej. Ale cel Małgorzaty
Szejnert wydaje się inny. Chodzi jej o to, by bliżej przyjrzeć się temu, kto tę
kaszankę w puszkach poustawiał w bryły estetyczne oraz tym, co w Ursusie
pracowali często całymi rodzinami. I koniecznie pokazać, dlaczego członkowie
Pantomimy Olsztyńskiej godzili się na pracę za darmo.
Tytułowy Teksas symbolizuje sen o innym
świecie, którego nigdy nie udało się Polakom dośnić do końca. Okazuje się
jednak, że potrafili szybko zastąpić go czymś innym. Do mistrzostwa opanowali
kreowanie zastępczych rzeczywistości.
Te reportaże to są mikroświaty. Mariusz
Szczygieł w swojej przedmowie nazwał je „the best of Małgorzata Szejnert”.
Trochę ryzykownie nazwał. Bo wybrać „the best of Małgorzata Szejnert”
znaczyłoby tyle, co wydać antologię jej tekstów. Napisał jeszcze, że pożyczył
sobie od niej odpowiedź na pytanie, dlaczego reportaż przetrwa. „Ludzie zawsze
będą chcieli czytać o innych ludziach”. No
właśnie.
(Małgorzata
Szejnert, „My, właściciele Teksasu”, Wydawnictwo Znak, Warszawa 2013)
To jest oficjalna recenzja:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz