Guy Grieve, autor książki „Zew natury. Moja ucieczka
na Alaskę”, jeszcze całkiem niedawno przemierzał korporacyjne korytarze, a jego
życie kręciło się wokół zarabiania pieniędzy i pisania projektów, które były
nikomu niepotrzebne. Któregoś dnia stwierdził, że jeśli natychmiast nie
przestanie być trybikiem w tej maszynie, to zwariuje i wpadł na przewrotny
pomysł wyjazdu do alaskańskiej dziczy. Problem w tym, że był mężem i ojcem
dwójki dzieci.
Nie przeszkodziło mu to jednak w wykonaniu planu i,
rzeczywiście, kilka miesięcy później był już w interiorze, przygotowując się do
wyprawy pod okiem rdzennych mieszkańców Galeny, małego miasteczka położonego
nad brzegiem Jukonu. W sumie nic wielkiego, nie on pierwszy wpadł przecież na
pomysł ucieczki od cywilizacji i zaszycia się w głuszy.
Autor daje nam jednak okazję przyjrzenia się takiej podróży
z każdej możliwej perspektywy. I tak, możemy się dowiedzieć jak własnoręcznie
wybudować chatę z bali, jak uniknąć pożarcia przez niedźwiedzia i w jaki sposób
najlepiej dbać o latrynę stojącą na sześćdziesięciostopniowym
mrozie. Całość opisana z dużym poczuciem humoru, ale i szacunkiem do natury i
ogromu tej mitycznej krainy, która od wieków przyciąga wszelkiego rodzaju
indywidua.
Tym, co na początku drażni, jest pozorny egoizm
Grieva. No bo co to za facet, który wyjeżdża sobie na rok do możliwie
najniebezpieczniejszego miejsca na świecie, a w domu zostawia żonę i dwoje
małych dzieci? Na dodatek nie mając jakiegoś wielkiego doświadczenia w
survivalu?
W tym przypadku jednak chodzi chyba o coś innego niż
dezercja. Razem z biegiem wypadków i pór roku, autor szybko przekonuje się o tym, co jest dla
niego najważniejsze i przechodzi swoistą przemianę, a my dowiadujemy się, że ta
podróż to nie był zwykły kaprys żółtodzioba przyzwyczajonego do tego, że
wszędzie prowadzi go GPS. Chodzi tu raczej o konieczność sprawdzenia się i
przeżycia wielkiej przygody, która ostatecznie pozwoliła mu bardziej docenić
rodzinę i stać się lepszym ojcem.
Każdy szanujący się miłośnik Jacka Londona powinien więc
zaopatrzyć się w „Zew natury”, jest to bowiem książka praktyczna i uniwersalna
na wielu płaszczyznach. Taki swoisty przewodnik o tym, jak uciekając można przy
okazji odnaleźć siebie, a z miłośnika
kotów stać się fanem psów zaprzęgowych.
Guy Grieve, „Zew natury. Moja ucieczka na Alaskę.”,
przeł. Anna Kosińska, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2010
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz