Moje pierwsze spotkanie
z Jackiem Ketchumem było jak porządne uderzenie w twarz. Niby się go
spodziewałam, bo o autorze czytałam dotąd w samych superlatywach, ale nic nie
mogło mnie przygotować na kompletny nokaut, który zafundowałam sobie lekturą
„Dziewczyny z sąsiedztwa”.
Atmosfera lat
pięćdziesiątych, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, miała w sobie jakąś
perwersyjną tajemniczość. Idealne rodziny z przedmieść, różowe samochody,
perfekcyjne panie domu. Tylko gdzie tkwił haczyk?
Główny bohater,
czternastoletni Davy, przeżywa swoje pierwsze zauroczenie Meg, która wprowadziła
się do domu obok. Dziewczyna i jej siostra straciły w wypadku oboje rodziców.
Po tej tragedii zająć ma się nimi ciotka Ruth, która wychowuje już nastoletnich
synów. Niby wszystko jest w porządku. Ale wraz z rozwojem akcji stajemy się
świadkami stopniowej degradacji Meg do roli ofiary. Oprawcami są okoliczne
dzieci, zręcznie sterowane przez ciotkę, która ma, lekko mówiąc, duże problemy
emocjonalne.
W ten prostu sposób
Ketchum stworzył coś na kształt sytuacji podobnej do tej z „Władcy Much”.
Postanowił obnażyć umysł zbiorowy i udowodnić, że ludzie w bardzo prosty sposób
tracą całą swoją moralność, kiedy mają możliwość podzielenia winy na
współuczestników zbrodni.
Pierwszoosobowa
narracja prowadzona przez Davy’ego pozwala nam wniknąć w umysł dziecka
zmanipulowanego, które powoli przestaje odróżniać dobro od zła. Davy jest
bierny, przez cały czas przygląda się temu, co oprawcy robią dziewczynie, ale
nie stać go na sprzeciw. Ketchum odwzorował tę dwoistość w sposób niezwykle
sugestywny. Tak sugestywny, że zaczynamy się zastanawiać gdzie jest granica,
która jeszcze dzieli bohatera od całej reszty. Bo czy jest mniej winny przez
nieuczestniczenie? Czy przyglądanie się makabrze to nie jest przypadkiem
współudział? Do tego wszystkiego plastyczne opisy wszelkich potworności, które
jeden człowiek może zaserwować drugiemu. Najważniejsze jednak, że autor w ogóle
nie ociera się przy tym o banał, a to w powieściach grozy raczej rzadkość.
„Dziewczyna z
sąsiedztwa” to książka dla tych, którzy nie boją się przyznać, że największy
horror siedzi w nas samych i nie trzeba duchów ani pretensjonalnych wampirów,
żeby zbudować napięcie. Wystarczy przecież spojrzeć za okno. Może w piwnicy
sąsiada dzieje się w tej właśnie chwili coś ciekawego?
Jack Ketchum, "Dziewczyna z sąsiedztwa", przeł. Łukasz Dunajski, wyd. Papierowy Księżyc, Słupsk 2009
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz