Jake Epping jest zwykłym
nauczycielem angielskiego i bardzo daleko mu do dziejowego bohatera. Ale to ma
się zmienić, bo Jake znajduje na zapleczu podłego baru przejście do
przeszłości. Konkretnie, do roku 1958. To
jednak nie wszystko. Powierzona zostaje mu misja zmiany dziejów. Przecież
uratowanie Prezydenta Kennedy’ego sprawi, że historia Stanów i całego świata
potoczy się zupełnie inaczej. Ale czy zmiana biegu wydarzeń jest w ogóle
dopuszczalna?
Na popularnym motywie
podróży w czasie King snuje opowieść z ogromną zręcznością i pietyzmem. Z każdego
zdania przebija tęsknota bohatera za starym, dobrym porządkiem rzeczy i
światem, w którym ludzie są bliżej siebie. I gdyby tylko można było jakoś
uniknąć paradoksu, który tworzy się podczas wchodzenia w czasoprzestrzenną
jaskinię, po przeczytaniu „Dallas ‘63” prawdopodobnie każdy chciałby się cofnąć
do przeszłości.
Miejsce człowieka w
autostopie mknącym przez galaktykę jest jednak z góry ustalone i nie ma co się
kłócić ani szarpać, bo można doprowadzić do katastrofalnych konsekwencji. Jake
Epping zaistniał w momentach, które nie były przeznaczone dla niego, co w
krótkim czasie skierowało go na ślepy tor historii.
Pytania zadawane przez
Kinga są więc bardzo aktualne. Czy fizyka kwantowa ma przełożenie na namacalną
rzeczywistość? Czy naruszając odwieczny porządek świata ludzie nie posuwają się
przypadkiem za daleko? Odpowiedzi są dwie: i tak, i nie.
Gdybym więc mogła
cofnąć się w czasie i uderzyć w piersi, przepraszając, że Stephen King był mi
do tej pory zupełnie obojętny, to i tak bym tego nie zrobiła. Widocznie
musiałam poczekać na spotkanie z „Dallas ‘63”, żeby go w końcu polubić i zacząć
doceniać specyficzny typ prozy, która wcześniej wydawała się nudna i
przegadana.
Stephen King, „Dallas ‘63”, przeł. Tomasz Wilusz, wyd.
Prószyński
i S-ka, Warszawa 2011
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz