Obecnie prawie
każdy nowy, skandynawski pisarz kryminałów jest ogłaszany „drugim Mankellem”,
albo „lepszym Larssonem”. Te peany bijące po oczach z półek w księgarniach
najczęściej okazują się jednak niezasłużone. Kiedy więc „Pamiętam cię” Yrsy
Sigurðardóttir trafiło do naszego kraju, podeszłam do tej pozycji z dużym
sceptycyzmem. Zwłaszcza po spojrzeniu na okładkę, która usiana jest
superpochlebnymi fragmentami recenzji.
Sama historia na
początku nie powala. Opowieść toczy się dwutorowo i nadspodziewanie leniwie. Z
jednej strony troje bohaterów, którzy próbują wyremontować starą chałupę na
kompletnym odludziu. Z drugiej psychiatra w nie najlepszej formie psychicznej,
usiłujący rozwiązać zagadkowe zniknięcie swojego synka. Plus duchy małych
chłopców, skrzypienie podłóg, sceny żywcem wyjęte z japońskich horrorów i
klimat dalekiej, odludnej północy.
Książka rozkręca
się powoli, warto jednak dać jej szansę. Z biegiem wypadkow historie zaczynają
się zazębiać w kompletnie nieoczekiwany sposób i jakiekolwiek snucie domysłów
przestaje mieć rację bytu. Jeszcze lepiej przedstawia się wątek grozy, która
narasta wolno, aby na końcu przyprawić o autentyczny, nieprzyjemny niepokój,
nie znikający wcale zaraz po odłożeniu powieści na półkę.
„Pamiętam cię”
ma wszystko, na co powinien składać się solidny, trzymający za gardło horror.
Najlepsze jest jednak to, ze apetyt rośnie w miarę jedzenia, bo zakończenie to
prawdziwy majstersztyk. Przy tym wszystkim nawet semantyczne błędy w
tłumaczeniu, niekiedy bardzo rażące, przestają mieć znaczenie.
Wygląda na to,
że nie wszystko stracone. Są jeszcze książki spełniające oczekiwania z
nawiązką. Są też wydawcy, którzy nie sprzedają kotów w workach.
Yrsa Sigurðardóttir,
„Pamiętam cię”, przeł. Jacek Godek, wyd. MUZA SA, Warszawa 2012
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz