Olsztyn się doczekał i ma swojego
bohatera kryminałów. Nie inspektora w średnim wieku, z którym podąża, co chwilę
podsumowujący dotychczasowe ustalenia, przygłupi kolega, tylko całkowicie
niepozornego, początkującego dziennikarza, Pawła Werensa.
Werens urodził się w Olsztynie, ale
zrobił wszystko, by nie mieć ze swoim miastem nic wspólnego. Pracuje na samym
dole redakcyjnej drabinki i ma nadzieję, że wreszcie uda mu się wybić w
wymarzonej Warszawie. Niespodziewanie, na polecenie redakcji, musi na kilka dni
wrócić w rodzinne strony i napisać artykuł o serii rytualnych morderstw w
regionie. Zawodowa pozycja, jaką zajmuje, nie pozwala mu odmówić – proste.
Trzeba powiedzieć wprost: to nie jest
bohater, którego można od razu polubić i trzymać kciuki za jego jak najszybszy
powrót do stolicy. Właściwie bardzo cieszy, kiedy tylko coś mu nie wyjdzie. No,
bo nie dość, że przyjeżdża drogim samochodem, wydzwania z drogiego telefonu i
nosi markowe ciuchy, to jeszcze – odkąd tylko przekroczył granice miasta –
myśli, że mu się wszystkie informacje należą podane na tacy tylko dlatego, że
jest dziennikarzem. ‘Warszawka’ czeka na gotowe rozwiązania, więc niech się
‘warszawce’ powinie noga. Najlepiej więcej niż raz.
Trudno uwierzyć, że Werens zorientowałby
się w czymkolwiek, gdyby nie pomoc stryja, byłego duchownego, który – dzięki
rozległej wiedzy na temat historii kościoła – powoli naprowadza go na właściwy
trop. Ignorancja Werensa jest jednak pozorna. Wynika z totalnego zagubienia i
przytłoczenia powrotem do rodzinnego miasta. Zbieranie informacji,
niepostrzeżenie dla niego samego, zamienia się w prywatne śledztwo, które z
kolei nie tylko przybliża go do rozwikłania zagadki, lecz także zmusza do
zmierzenia się z samym sobą. Własnym lękiem, przeszłością i przestrzenią, przed
którą – jak mu się wydawało – zdołał już dawno uciec. On także jest ofiarą.
Tomasz Białkowski nie napisał tylko i
wyłącznie kryminału. Przy okazji (chociaż dla mnie – przede wszystkim) stworzył
całkiem uniwersalny kawałek literatury o kosztach zabawy w zło, wyrzeczeniach i
konieczności milczenia, którego przerwanie wcale nie powoduje, że komukolwiek
robi się lepiej. W „Drzewie morwowym” stuprocentowo winnych nie ma.
Kiedy u Białkowskiego – autora powieści
czyta się, że jest zimno, trzeba natychmiast założyć sweter. Kiedy Białkowski –
autor kryminału kończy pierwszą część cyklu o Pawle Werensie, myśli się już o
następnej. Intensywnie się myśli.
(Tomasz Białkowski, „Drzewo morwowe”,
Szara Godzina, Katowice 2012)
To jest oficjalna recenzja:
Brzmi całkiem intrygująco :)
OdpowiedzUsuńZdecydowanie warto sięgnąć nie tylko po tę książkę Białkowskiego. :-)
OdpowiedzUsuń