Miłość, zdrada i jej konsekwencje. Nie istnieje chyba
bardziej oklepany temat, a większość książek traktujących o tych zagadnieniach to
często albo najniższej klasy romansidła nadające się jedynie na podpałkę, albo
literatura lekko banalna. Ale raz na jakiś czas trafia się na powieść idealną,
która wwierca się w głowę i absolutnie nie pozwala o sobie zapomnieć. Taką
właśnie jest „Lucy Crown” Irwina Shaw.
Tytułowa Lucy, to przede wszystkim żona i matka. Ma całkiem dużo
szczęścia, bo mimo choroby syna, jej rodzina przeżyła międzywojenny kryzys całkiem znośnie i, zdawać by się mogło, że
teraz może być już tylko lepiej. Idyllicznym obrazkiem typowej amerykańskiej
familii Shaw usypia naszą czujność, aby
na scenę wprowadzić najważniejszych bohaterów: zdradę, gniew i przebaczenie.
Lucy dopuszcza się bowiem czegoś niewyobrażalnego,
mianowicie nawiązuje romans z korepetytorem syna, dużo zresztą od siebie
młodszym. Wiadomo, takie rzeczy działy się zawsze i nie ma w tym nic
nadzwyczajnego. Ale pruderyjne Stany Zjednoczone lat trzydziestych? To już
prawdziwa wywrotowość. Na takim tle autor zaczyna snuć opowieść o tym, jak
jeden dzień i jedna decyzja mogą zmienić życie kilku osób w nieodwracalny i
bardzo bolesny sposób.
Powieść czyta się jak dobry kryminał, a fakt, że wina rozłożyła
się pomiędzy całą rodzinę, czyni z Shawa przenikliwego do granic możliwości obserwatora,
który nikogo nie osądza. Razem z nim staramy się dociec, kto, kiedy i dlaczego,
chociaż pole do interpretacji pozostaje do wykorzystania.
Główna bohaterka jest niesamowicie wiarygodna. Chcę przez to
powiedzieć, że nie potrafimy jej potępiać, a zaczynamy współczuć. I chociaż
sama przed sobą w ogóle się nie usprawiedliwia, chętnie zrobimy to za nią.
Podobnie z innymi postaciami. Każda jest stworzona w sposób tak realistyczny,
że spokojnie można by się było ze wszystkimi umówić na whisky w jakimś
przydrożnym barze.
Czytając, zadamy sobie dużo ważnych i przerażających pytań.
Na jak dużo swobody i wolności można pozwolić dzieciom, aby nie przestały nas
kochać? Na ile wyrzec się trzeba siebie, aby zasłużyć na miano dobrego ojca czy
matki? Czy przebaczenie w ogóle jest możliwe? A jeśli tak, to jakie warunki
trzeba spełnić, żeby sobie na nie zasłużyć? Ile lat cierpienia jest wymierne
dla odpuszczenia win?
Podsumowując, „Lucy
Crown” to książka doskonała. I dla każdego. Najlepszym dowodem jest fakt, że
spodobała się nawet takiemu sceptykowi, jak autorka tej recenzji, która
zazwyczaj zaczytuje się w opowieściach o morderstwach, zagładzie i wojnie.
Okazuje się, że dobrze opowiedziana rodzinna historia wcale tak dalece nie
odbiega od tej tematyki.
Irwin Shaw, "Lucy Crown", przeł. Maria Boduszyńska-Borowikowa, wyd. Książnica, Katowice 1994
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz