Zdanie z okładki - Pierwsza pełna biografia Wisławy Szymborskiej
- jest jakieś podwójnie nierzeczywiste. Zbyt monumentalne. Sama poetka z
pewnością skrzywiłaby się po jego przeczytaniu, powiedziała, że taka
swoista pomnikowość to nie jej estetyka. Byłaby onieśmielona, że ktoś
sobie nią tak bardzo zawraca głowę, poświęca tak wiele czasu, żeby o
niej opowiedzieć. W duchu może nawet by się zaśmiała: „Jaka tam pełna
biografia, skoro dostawaliście ode mnie starannie wyselekcjonowane
fragmenty?”
Nazwiska autorek to synonimy rzetelności. Niejednokrotnie razem
przekopywały się przez archiwa (np. podczas pracy nad książką „Lawina i
kamienie. Pisarze wobec komunizmu”), a zaangażowania Anny Bikont w „My z
Jedwabnego” chyba nikomu przypominać nie trzeba. Rzeczywiście,
imponującą pracę musiały wykonać i tym razem. Wydaje się, że ten żmudny
proces osobowość noblistki im ułatwiła. Oczywiście nie dosłownie, bo
Szymborska mówiąca o sobie bez charakterystycznego zakłopotania i
pomijania własnych zasług, Szymborską by już nie była. Daje się wyczuć,
że samo obcowanie z nią wszelkie niedomówienia w pełni rekompensuje.
A uzupełniają je ci, którzy przebywali najbliżej (chociaż lepiej
byłoby napisać: na tyle blisko, żeby móc dodać cokolwiek). Wzbogacona
zdjęciami z prywatnych archiwów biografia poetki jest jak ona sama:
pełna dystansu, daleka od patosu. Po jednej stronie widzimy małą
Wisławę, która boi się kałuż, bo wydaje jej się, że nie mają dna.
Naprzeciw niej stoi noblistka wyrażająca kategoryczny sprzeciw wobec
myśli Dostojewskiego: Jeśli Boga nie ma, to wszystko wolno.
Gdzieś pomiędzy nimi starsza pani czyta poradniki budowlane, wynajduje
nowe sposoby otwierania konserw, zamraża skrzydełka z KFC.
Nie znaczy to jednak, że autorki uciekają od tematów trudnych – to w
końcu portret kilku kluczowych dla współczesnego oblicza kraju dekad.
Obraz polskiego środowiska literackiego, które regularnie przechodziło
testy lojalności, próbowało dopasowywać się do rzeczywistości.
Szymborska należała do niego i żyła według pewnego wzoru, ale
jednocześnie miała patent na stworzenie przestrzeni, której znakiem
rozpoznawczym były pojedyncze osoby, miejsca i przedmioty.
Kiedy książka ukazała się po raz pierwszy w 1997 roku, jako efekt
ponoblowskiej euforii przemieszanej z zadziwieniem, stanowiła
najprawdopodobniej jedyne skondensowane źródło wiedzy o Szymborskiej.
Fakt, że piętnaście lat później niewiele się w tej kwestii zmieniło, to
największe zwycięstwo poetki, która pokazała nam dokładnie tyle, ile
chciała i nie oczekiwała wcale, że będziemy jej za to fragmentaryczne
„odsłanianie” wdzięczni.
Trochę mi się po przeczytaniu zrobiło nieswojo, że tak w to jej
prawie niepubliczne przecież życie weszłam z butami. Pomyślałam: „Ola,
sięgnij lepiej po wiersze”. One są jak te kałuże, ale nie trzeba się
ich bać – możemy przecież sami zdecydować, jak głęboko wchodzimy.
(Anna Bikont, Joanna Szczęsna, "Pamiątkowe rupiecie. Biografia Wisławy Szymborskiej", Wydawnictwo Znak, Kraków 2012)
To jest oficjalna recenzja:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz