
Sonia nie umiała pisać,
żyła z ojcem i dwoma braćmi. Ojciec ją bił i gwałcił, bracia popychali, a ona
codziennie rano przygotowywała im śniadania. I nagle jej życie się odmieniło,
bo poznała świetlistego Joachima. Nie przeszkadzało jej, że był Niemcem, nie
przeszkadzało, że był nazistą, nie przeszkadzało, że nie rozmawiali w tym samym
języku. Kochała, kochała, a potem słono za to zapłaciła.Teraz ma już tylko
swoją ukochaną sukę Borbus, potomkinię Borbus pierwszej, oraz kota Jozika. Ucieszona
nieoczekiwaną wizytą pięknego „młodzieńca”, ma wreszcie komu opowiedzieć o
swojej tragedii.
Karpowicz oddaje głos
kobiecie, która zyskała wszystko, a rok później to wszystko straciła. Która dla
mieszkańców stała się legendą, „tą, która puściła się z Niemcem”, szeptuchą,
zdrajczynią, dziwką, co w ogóle nie dostrzegła wojny, bo miłość do Joachima
przysłoniła jej całą resztę i odcisnęła się piętnem na dalszym życiu, składającym
się wyłącznie ze wspomnień, przechowywania zakrwawionej szmatki, marzeniu o
czekoladkach Wedla.
Liryczny sposób, w jaki
Karpowicz opowiada o Sońce zostaje jednak zestawiony z innym, współczesnym
wymiarem. Dzisiaj już się w taki sposób nie mówi – wszystko musi być trendy, cool, a najlepiej,
żeby jeszcze dotyczyło Żydów, bo Żydzi są modni. Na tym tle spotkanie Igora i
Sońki jest jak zderzenie dwóch światów, które nie mają prawa ze sobą współgrać,
ale w gruncie rzeczy opierają się na tych samych wartościach.
Mocna to rzecz i na pewno
warta uwagi. Zwłaszcza, że w polskiej literaturze nikt już tak nie pisze o
kobietach – milczących, zapomnianych, mieszkających być może całkiem nieopodal.
Ignacy Karpowicz, „Sońka”,
wyd. Literackie, Kraków 2014
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz