wtorek, 4 marca 2014

Najważniejszy proces



Podczas gdy uwaga Starego Kontynentu skupiała się na Norymberdze, gdzie sądzono największych bonzów Trzeciej Rzeszy, William Denson i jego pomocnicy w prowizorycznych salach i bez profesjonalnego sprzętu stawali oko w oko z tymi, którzy byli prawdziwymi oprawcami więźniów w Buchenwaldzie, Mauthausen i Dachau. Denson nadal byłby postacią mało znaną, gdyby nie pudła z osobistymi dokumentami odnalezione po jego śmierci i zapał Joshuy M. Greena, który je uporządkował i skleił w jednolitą opowieść.
   
„Sprawiedliwość w Dachau” to w zasadzie dwie historie. Pierwsza mówi o człowieku, który miał niezachwiane poczucie sprawiedliwości i wierzył, że nawet najgorsi zbrodniarze zasługują na proces. Działając w bezprecedensowych warunkach, Denson robił wszystko tak, jak go nauczono. Zbierał świadków, przesłuchiwał oskarżonych, starał się zbudować namiastkę tego, co znał. Niestety okazało się, że w obliczu zła i braku bezpośrednich dowodów, nie zawsze udawało się uzyskać najwyższy wymiar kary. Denson każdą taką „porażkę” odczuwał osobiście, nie mógł jeść, nie mógł skupić się na sobie. W zasadzie stał się kolejnym więźniem w systemie obozów nazistowskich i w tej psychicznej celi pozostał do końca życia.

Można sobie łatwo wyobrazić, co się dzieje kiedy na sali posadzi się kilkudziesięciu oskarżonych nawykłych do totalitaryzmu i bezlitosnego świata obozów koncentracyjnych, a następnie podda się ich postępowaniu sądowemu z demokratycznego świata. Oskarżeni reagowali różnie, ale prawie nigdy nie przyznawali się do winy. Według nich odpowiedzialność ponosił system, Hitler, Eichmann, warunki, itd. Ilse Koch na przykład wypierała się wszystkiego w tak bezczelny sposób, że nawet współoskarżeni kwitowali to uśmiechem politowania. Ale co można było poradzić? „Sprawiedliwość w Dachau” wyraźnie pokazuje, że w obliczu ludobójstwa tradycyjny system sądownictwa nie ma racji bytu. 

Książka opisuje chyba najmniej poznane zagadnienie dotyczące obozów koncentracyjnych, mianowicie podejście samych oprawców, którzy - będąc na końcu biurokratycznego łańcucha – stali z podniesionym bykowcem nad więźniami. Nigdy się nie dowiemy, co tak naprawdę myśleli i czy ich zachowanie w trakcie procesów było tylko pozą. Ale kilku z nich, na chwilę przed wykonaniem wyroku śmierci, unosiło ramię na „Heil Hitler” w geście ostatniego, rozpaczliwego triumfu. To mówi więcej, niż tysiące stron zeznań i setki godzin przesłuchań.

Joshua M. Green, „Sprawiedliwość w Dachau: Opowieść o procesach nazistów”, tłum. Maciej Antosiewicz, wyd. Świat Książki, Warszawa 2012

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz