piątek, 18 października 2013

Zepsuty mikser

Jӧel Dicker - "literacki mikser", "supergwiazda europejskiej literatury", "nowy Stieg Larsson". Ochy i achy, peany i peany, nagrody gonią nagrody. A wygląda na to,  że aby zasłużyć na te wszystkie tytuły wystarczy napisać przeciętną powieść, która jest zlepkiem pomysłów wykorzystanych wcześniej, i to z dużo lepszym skutkiem, przez Nabokova, Rotha, czy Davida Lyncha.

Marcus Goldman przeżywa twórczą niemoc. Po oszałamiającym sukcesie swojej pierwszej książki nie jest w stanie napisać niczego na miarę debiutu. Niespodziewanie do więzienia trafia jego mentor i były profesor, Harry Qubert. Okazuje się, że jest głównym podejrzanym o morderstwo, które wydarzyło się ponad trzydzieści lat wcześniej, kiedy to w tajemniczych okolicznościach zaginęła piętnastoletnia Nola. Marcus wyrusza do Aurory, aby dowiedzieć się prawdy o tym, co naprawdę wydarzyło się w sennym miasteczku. Przy okazji odnajduje inspirację i postanawia opisać całą sprawę w nowej książce. 

"Prawda o sprawie Harry'ego Quberta" to zręcznie napisany kryminał w klimacie noir. Na pozór przyjazne miasteczko na amerykańskiej prowincji staje się świadkiem i sędzią opisanych wydarzeń. Tu każdy ma coś na sumieniu i w miarę rozwoju akcji podejrzewać można praktycznie wszystkich. Splot na pozór niepowiązanych wydarzeń i tajemnic doprowadza do tragicznej śmierci piętnastoletniej dziewczyny, która jest postacią o wiele bardziej skomplikowaną, niż się nam na początku wydaje. 

Poza zręcznie napisanym wątkiem kryminalnym jest jeszcze kilka pobocznych, które takie dobre już nie są. Na przykład historia romansu Harry'ego z Nolą. Rozumiem, że dodaje to całej powieści odrobiny niezbędnej pikanterii, ale równocześnie jest to chyba najbardziej irytująca i infantylna historia miłosna, z jaką miałam do czynienia. Jest też motyw ucznia i mistrza, który wydaje się być lekko naciągany - taka trochę powieściowa zapchaj dziura, która miała nadać "Sprawie Harry'ego Quberta" głębi i tego czegoś, co sprawiłoby, że książkę można by nazwać naprawdę inspirującą .

Czytając Dickera ma się wrażenie czytelniczego deja vu. To było tu, to było tam, a to to już ewidentna kalka. Gdyby autor z paru rzeczy zrezygnował, książka byłaby po prostu dobrym kryminałem w starym stylu. A tak pozostaje nam coś, co aspiruje do miana wielkiej literatury, a w gruncie rzeczy jest dobrze reklamowaną marketingową papką.

Jӧel Dicker, „Prawda o sprawie Harry’ego Quberta”, przeł. Oskar Hedemann, wyd. Albatros,  Warszawa 2013

2 komentarze:

  1. Nic dodać, nic ująć. Dla mnie to też największy bubel roku. Nie do końca rozumiem zgodny chórek zachwytów i jakoś mi tak ulżyło, że nie tylko ja widzę ewidentne braki tej książki (bo znów zaczęłam myśleć, że to ze mną jest coś nie tak).

    OdpowiedzUsuń
  2. Po prostu kolejny efekt świetnej reklamy - nadmuchane oczekiwania, a potem czytanie, z którego nic nie wynika.

    OdpowiedzUsuń