piątek, 4 stycznia 2013

Słowo heretyka

Rozszczepiamy atomy, przeszczepiamy narządy, łazik Curiosity na bieżąco przesyła zdjęcia z powierzchni Marsa. Czy w takim razie żyjemy w epoce rozumu? Ależ skąd. Przecież księża ostrzegają przed kolejnym zamachem na „tradycyjny model rodziny”, z każdej strony czyha na nas duchowe zagrożenie, a prezydentem USA o mało co nie został człowiek, który wierzy w magiczną moc bielizny. Nie tylko ja mam problem z tym społecznym dysonansem. Sam Harris także.

„Koniec wiary”, książka wydana w Stanach Zjednoczonych w 2004 roku, to taki podręcznik niewierzenia. Autor nie wchodzi jednak w żadną filozoficzną dyskusję mającą na celu udowodnienie, że boga nie ma. Od razu przyjmuje takie założenie, jednocześnie krok po kroku unaoczniając do czego prowadzi zbiorowa halucynacja współczesnej religijności.

Obrywa się wszystkim. I bardzo słusznie, bo czytając Harrisa nie można oprzeć się wrażeniu, że religijnych ludzi różnią jedynie szczegóły. Jezus, Allah, Jahwe: to tylko nazwy. Co za różnica, skoro wiara w każdego z nich prowadzi do odrzucenia wszelkich zasad logiki i dogmatów rozumu? Dzień w dzień naukowcy dostarczają nam kolejnych dowodów na to, że światem rządzą proste, uniwersalne prawa, nie mające nic wspólnego z jakimkolwiek bytem astralnym. Jednak są tacy, którzy nadal uparcie wierzą. A jeśli nie jesteś jednym z nich, to automatycznie nie zaliczasz się do „normalnego” społeczeństwa.

Najbardziej obrywa się chyba muzułmanom. W prosty i przejrzysty sposób Harris udowadnia, że islam nie jest, nigdy nie był i nigdy nie będzie religią pokoju. Gdyby jeszcze autor wziął te kontrowersyjne pomysły prosto ze swojej głowy, to może rozdział o islamistach nie byłby tak przerażający. Ale cytaty z Koranu dotyczące walki z niewiernymi, czyli z nami, zestawione jeden po drugim, nawet bez komentarza ze strony autora, są naprawdę niepokojące. Zwłaszcza teraz, kiedy mamy do czynienia z eskalacją społecznego niezadowolenia na Bliskim Wschodzie.

Jeśli po tym wszystkim czytelnik nie jest przekonany, to Harris wbija ostatni gwóźdź do trumny zabobonu, fascynująco opowiadając jaką rolę w religijnym szaleństwie pełnią nasze uwarunkowania neurobiologiczne. Okazuje się, że naukowe przyglądanie się ludzkiej religijności prowadzi do jednoznacznych wniosków: każdy, nawet najmniejszy bożek, pochodzi prosto z naszej głowy. Cała mistyczna tajemnica obraca się w pył.

Szkoda tylko, że „Koniec wiary” wydano u nas dopiero teraz. Być może gdyby stało się to wcześniej, paru „obrońców krzyża” nie musiałoby kwitnąć pod pałacem prezydenckim. Może byliby wtedy zajęci lekturą Harrisa, co wszystkim wyszłoby na dobre. 


Sam Harris, "Koniec wiary", przeł. Dariusz Jamrozowicz, wyd. Błękitna Kropka, Nysa 2012

2 komentarze:

  1. "Obrońcy krzyża" z całą pewnością książki takiej nie chcieliby czytać. A ja pewnie przeczytam - cenię racjonalizm :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Książka powinna się znaleźć na biurkach wszystkich w górę hierarhii od biskupów. Tylko co wtedy jeśli ona ich przekona ,że Boga nie ma? Ale oni pewnie już dawno to wiedzą.

    OdpowiedzUsuń