Ostatnia, niedokończona książka Teresy
Torańskiej, jest przede wszystkim powrotem do emocji, jakie zapanowały tuż po
katastrofie smoleńskiej. Ale także przypomnieniem, że te same emocje, które
początkowo miały łączyć tłumy, tak naprawdę wszystkim odebrały szansę na
przeżycie żałoby.
Torańska nawet przez chwilę nie wierzyła
w posmoleńskie zjednoczenie. Była daleka od stawiania pomników i pielęgnowania
romantycznych mitów. W emocjonalnym zrywie Polaków widziała raczej przyczynek
do przyszłych awantur i tworzenia kolejnych podziałów. W „Smoleńsku” doskonale
udało jej się uchwycić zmianę społecznych nastrojów. Od subtelnej niechęci
wobec Rosjan i Polaków spoza obozu „my”, aż do bezkompromisowego
upolityczniania tragedii i wzajemnego wytykania błędów epitetami, które na
stałe weszły do „słownika smoleńskiego”.
Układ rozmów, oprócz zmieniającej się
atmosfery, umożliwia także detaliczne odtworzenie tego, co działo się 10
kwietnia 2010 roku i w kolejnych dniach w samym Smoleńsku, w Moskwie podczas
identyfikacji ciał ofiar, równolegle w Warszawie czy później na Wawelu.
Torańskiej bardzo zależy na szczegółach. Wielokrotnie powtarza pytania,
przytacza to, czego dowiedziała się od poprzednich rozmówców, próbuje ustalić
coś nowego. I robi to w sposób szalenie dyskretny, świadoma tego, że dla wielu
osób drobiazgowa rozmowa o państwowej – a często jednocześnie prywatnej –
tragedii, jest czymś ponad siły.
„Smoleńsk” nie odpowiada na pytania o techniczne
przyczyny katastrofy. Nie skupia się na budowie samolotu, złamanych lub nie
drzewach dookoła, jednym albo kilku wybuchach. W ogóle brakuje w nim
insynuacji. Nie brakuje za to szacunku dla żałoby. Można się zastanawiać, w
jakim stopniu inna i bardziej kompletna byłaby ta książka, gdyby udało się ją
dokończyć. Dokończona czy nie – o ten szacunek Torańskiej chodziło na pewno.
(Teresa Torańska, "Smoleńsk", Wielka Litera, Warszawa 2013)
To jest oficjalna recenzja:
10 kwietnia nikt nie zastanawiał się nad technicznymi szczegółami i przerzucaniem się winą. Tego dnia wszyscy przystanęli w zdumie. Trudno zapomnieć wycie syren, marsz żałobny i dziesiątki trumien. Szkoda, że zmieniono śmierć tych ludzi w medialną szopkę.
OdpowiedzUsuń