Hagada to judaistyczna księga czytana w szkołach
talmudycznych i przy okazji różnych świąt. Najsławniejsza ,odnaleziona w
Sarajewie, pochodzi z XIV w., a jej
wartość ocenia się w tej chwili na siedemdziesiąt milionów dolarów. Czerpiąc z
niej inspirację, Geraldine Brooks snuje opowieść o tym, jak mogłaby wyglądać
jej pokrętna historia, gdyby dało się ją odtworzyć.
Do świata powieści wprowadza nas postać Hanny Heath,
australijskiej konserwatorki sztuki, która zostaje zaangażowana w
odrestaurowanie hagady. W trakcie pracy dziewczyna odkrywa między stronami
skrzydło motyla, włos, plamę z wina, a
znalezisko z kolei prowadzi ją
tropem ludzi, którzy przyczynili się do uratowania judaistycznej księgi przed
zawieruchą historii.
Odsłaniająca się
kawałek po kawałku legenda wiedzie
wstecz aż do średniowiecza. I właśnie te, wpatrzone w przeszłość fragmenty, są
elementem, który przesądza o wartości „Ludzi księgi”. Z dużym wdziękiem i
wiarygodnością Geraldine Brooks wskrzesza bowiem bezimiennych bohaterów, którzy
ryzykowali bardzo wiele, niejednokrotnie nawet życie, aby hagada nie została
zniszczona.
Na początku jest trochę ‘jak zwykle’. Główna bohaterka z
problemami, emocjonalnie niedostępna, kompletnie zaangażowana w swoją pracę. Na
dodatek z tajemniczą przeszłością i nieumiejętnością pozostawania w dłuższym
związku. Każdy, kto chociaż trochę
czyta, spotkał się z tym typem postaci niejednokrotnie. Ale pewnie nie zawsze
to spotkanie było zaproszeniem do odkrycia drugiego dna.
Porównywanie książki do twórczości Dana Browna czy C.L. Zafona,
jest w moim przekonaniu dużym nadużyciem. Bo jeśli dobrze zrozumiałam, losy
hagady mają być tylko pretekstem do opowiedzenia o czymś dużo ważniejszym.
Mianowicie, o przetrwaniu. I o tym, jak
ciężko czasami, pozostając przy okazji sobą, jednocześnie pozostać przy życiu.
Geraldine Brooks, „Ludzie księgi”, przeł. Jarosław
Skowroński, wyd. Cyklady, Warszawa 2008
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz